Idę i
słucham jak wiatr tańczy pośród jeszcze zielonych liści. Glorietka na środku
placu wygląda naprawdę nędznie. Ma ponad 150 lat i jeszcze się trzyma.
No dobra. Siadam na ławce w naszym
umówionym miejscu. Jeszcze przez chwilę rozglądam się dokoła, patrzę na
roześmiane dzieci które bawią się w środku glorietki. Chyba odgrywają Romea i
Julię.
Skup się teraz. Opieram łokcie na kolanach i próbuję się uspokoić.
Masuję skronie i oddycham miarowo. Zazwyczaj to lekko łagodzi ukłucia.
I widzę. To scena przy glorietce. Jestem ja, Ter, Manson i Gerard.
Ter ma na sobie białą sukienkę i tańczy pośród wiatru. Manson rozmawia z Gerardem. Ale coś jest nie
tak. Coś czarnego minęło moich przyjaciół i przymknęło do mnie.
-Witaj… Jak miło jest widzieć Proroka z tak bliska…-powiedziało do mnie
stworzenie przypominające z wyglądu jaszczurkę. Tyle, że to stworzenie było
czarne i wielkości dorosłego człowieka. Patrzyło na mnie swoimi czarnymi jak
noc oczami. I nagle kolory się zmieniły. Wszystko stało się białe a ja byłem w
środku jakiegoś pokoju(?). Po prostu wszędzie otaczała mnie biel. Rozglądnąłem
się dokoła aż w końcu spytałem:
-Jakiego Proroka?- mój głos odbił się echem od niewidocznych ścian.
-Ohh to ty nic nie wiesz? Nie zainteresowało cię to, że nikt inny nie
widzi tego co ty?-syczało jak wąż i zaczęło mnie okrążać.
-Odejdź od niego.- powiedział jakiś głos. Znajomy. To była Ter! Ale jak
to…?!
-O! A cóż to za miła niespodzianka! Jako ofiary mam już dwójkę
Proroków! Ohh to takie…miłe z twojej strony, że sama do mnie przyszłaś. –
wielka jaszczurka pozwoliła jej stanąć obok mnie. Przyglądałem się temu w
zdumieniu.
-Czego chcesz? I kim są ci Prorocy o których mówisz?-spytałem żeby
cokolwiek zrozumieć.
-Ja czego chcę?! Pragnę bardzo wielu rzeczy… Na przykład mojej
ulubienicy, a twojego autorytetu i wzoru do naśladowania Terio. Ohh chyba wiesz
o czym mówię nie prawdaż?-Ter spuściła głowę, a ja próbowałem dostać odpowiedź
na moje drugie pytanie.
-A Prorocy? Kim oni są?
-Kimś bardzo ważnym. Osobami, których muszę zdobyć jak najwięcej, aby
ziścił się mój plan.
-Jaki to plan?-spytała Teria.
Stworzenie spojrzało na nią.
-Moi bracia są bardzo głodni. Potrzebują krwi córki czasu. Jedynej
istoty, która potrafi zawłaszczyć sobie ludzki sekundy. My Bezcieleśni pragniemy tego ponad miarę!
Jesteśmy głodni, spragnieni, a tylko ona może nas nakarmić i napoić. Ta
krew…mmm, taka pyszna! Nie kosztowaliśmy jej już od tylu lat…-podkreślał emocje
w każdym słowie. Gdy mówił o smutku, wydawało się, że zaraz ma się rozpłakać, a
gdy mówił o szczęściu emanował szaleńczością.
-Nigdy jej nie dostaniesz! Ona na to nie pozwoli! Nikt na to nie
pozwoli! Przecież Vit ma strażnika!-wrzeszczała Ter, ale ostatnie zdanie
wypowiedziała z powątpiewaniem.
-Tak uważasz? Przecież sama nie jesteś tego do końca pewna…-stworzenie zwróciło
na mnie wzrok.
-Kim ty właściwie jesteś?- spytałem.
-Jestem Bezcielesnym. Mówi ci to coś?- jego czarna, błyszcząca skóra
śmignęła mi przez oczami. Dopiero później zebrałem o nich więcej informacji,
ale już wtedy wiedziałem, że poruszają się z nadludzką szybkością.
-Nie za bardzo.-odparłem.
Nagle wszystko zniknęło. Znów byłem w parku a obok siedział Ter, w
takiej samej pozycji co ja. Łokcie na kolanach i głowa schowana w dłoniach. Podniosła ją i gdy zobaczyła, że na nią patrzę
powiedziała:
-A co? Myślałeś, że tylko ty na to wpadłeś? Że wtedy mnie boli? Hm?
-Zaraz, o czym ty mówisz?-podejrzewam, ale powiedz, że to nie jest
prawda.
-O tym, że mamy ten sam dar widzenia przyszłości. –odpowiedziała, a ja już
zrozumiałem dlaczego tak dobrze się dogadywaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cześć, bardzo mi miło, że tutaj dotarłeś. Nie krępuj się, powymieniaj ze mną myśli!