Tydzień 1.
2 października 2014
r.
Chłodne powietrze musnęło moją
twarz, gdy tylko wyszedłem na dwór. Było
tylko 12 stopni, ale mimo wszystko ubrałem bluzkę z krótkim rękawem i cienką
bejsbolówkę. Standardowo wszystko było
czarne. Bluzka, bluza, buty, spodnie, oczy i włosy. To dziwne dla normalnego
człowieka, lub dla takiego, który po prostu interesuje się genami z racji tego,
że żadne z moich rodziców nie ma czarnych oczu. Za to moja mam posiada ten sam
kolor włosów.
Szkoła zaczęła się cztery
tygodnie temu. Proste. Ale już jutro dostanę pierwszą piątkę. Jeszcze lepiej.
Pomimo pozorów jakie stwarzam to tak naprawdę jestem dobrym i uważnym uczniem.
Można nawet powiedzieć, że kujonem, choć zapewne na takiego nie wyglądam.
Pierwszy krok i już czuję, że
chce wracać. Nie mam ochoty siedzieć w szkole całe siedem godzin. Na szczęście
nie spędzę ich sam. Manson ma czekać na mnie na przystanku. Tak, wiem. Manson.
Imię dość nie spotykane w Polsce. Tyle, że to jego ksywka. Tak naprawdę ma na imię Marek, a skoro nie lubi
tego imienia to nazywamy go po prostu Manson. Ja lubię swoje imię. Nie wiem
dlaczego, ale podoba mi się. Jak nie wiele rzeczy na tym świecie.
Przechodzę koło klatek, aż dotrę
do skrzyżowania. Później skręcam w
prawo i idę chodnikiem dobrą minutę.
Kolejne skrzyżowanie i idę dalej. Nie
mam daleko do przystanku. Dla normalnego. Dla mnie to katorga, bo za każdym
razem, gdy widzę znajomą starszą twarz muszę powiedzieć miłe, uprzejme i pełne
uśmiech: „Dzień dobry!”.
Zostało jeszcze około 15 minut
do autobusu, więc czekam. Zawsze przychodzę tak wcześnie. Nie lubię przedłużać
sobie patrzenia jeszcze śpiący dom, bo będę chciał zostać, a nie mogę.
Manson idzie tym swoim pewnym
krokiem. Mija dziewczyny, które chichotają na jego widok, a on dodatkowo
nakręca je tym, że do nich mruga. Podchodzi i siada obok mnie na ławce.
Manson wygląd mniej więcej jak
te wymarzone ideały nastolatek. Blond włosy, niebieskie oczy, piłkarz i zawsze
modnie ubrany. Ma na sobie jasno brązowe spodnie i szarą bluzkę z długim
rękawem. Mówiłem, ze to wasz ideał, dziewczyny. Ja mam to gdzieś, ważne że się
dogadujemy.
-Nooo… Mamy czwartek. Co
przewidujesz na dziś?- pyta z uśmiechem spoglądając na mnie z ukosa.
-Nie wiem jak ty, ale ja zostaje
w domu. Chyba, że znajdzie się dla mnie samolot do Ameryki w mniej niż…-wyjąłem
telefon z kieszeni spodni i sprawdziłem godzinę- …pięć minut.
-Taaa. Chciałbyś. To co idziemy
dzisiaj razem do kina na ten nowy horror? – zapytał… z nadzieją Mason. Tak
szczerze to nie chce dziś nigdzie iść. Wolę zostać w domu i pomóc mamie w domowych
obowiązkach. Wiem, że to brzmi „lamersko” ale wiele dla mnie poświeciła. Na
przykład studia.
-Nie chcę. Weź ze sobą jakąś
ślicznotkę, oddam jej bilet.-odpowiedziałem.
Manson
popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem, którym się od niego od razu zaraziłem.
-Coś humor, dziś ci raczej nie
sprzyja, chyba że źle widzę.-powiedział mój przyjaciel wciąż jeszcze
roześmiany.
-Weź mnie nawet nie wpieniaj,
dobra?-odpowiedziałem szorstko.
-Jasne, tylko wstawaj, bo
zostaniesz tu i będę musiał znowu okłamać naszą wychowawczynię, że źle się
czujesz.- pewnie, że już się tak zdarzało. Nawet kilka razy w miesiącu. Tak
naprawdę to jeszcze nigdy nie opuściłem zajęć ze względu na to, że źle się
czułem. Chciałem przez chwile pobyć sam ze swoimi problemami, ale tak naprawdę
to miałem wtedy wizje, a gdyby Manson widział, że rysuję jak sam idzie do kina
to zaczęły by się jakieś podejrzenia. A, no tak. Zapomniałem wspomnieć, że
Manson nic nie wie o moim przekleństwie. Taka kolej rzeczy. Ktoś przed kimś coś
ukrywa, później ten drugi się dowiaduje, zaczyna się kłótnia, kontakty zerwane,
przyjaźni nie ma.
Zaraz po słowach Mansona, z za
rogu ukazał się nam nasz środek transportu do szkoły. Czerwono-żółty autobus z
elektronicznym napisem na przedniej szybie „Jasło-Rynek”. Wsiadamy tylnym
wejściem i ostatni raz przed zatrzaśnięciem drzwi raczymy się świeżym
powietrzem. Ludzi jest tyle, że czasem zastanawiam się ile ten autobus może
ważyć. Na małej naklejce obok fotela kierowcy napisane jest, że pojazd bez
ładunku ludzi wazy 5000 kg. A teraz policzmy, że mniej więcej każdy z nas-
około 40 osób (bo tyle na oko nas teraz w jest)- waży około 50 kg. To średnia
arytmetyczna. Są też na pokładzie o wiele grubsze osoby. 40 razy 50 to 200 kg. Czyli autobus wazy
około 5200 kg. To taka mała rozgrzewka przed sprawdzianem z matematyki, który
mam dzisiaj. Oczywiście, teraz przerabiamy coś zupełnie innego, ale
przypomnienie sobie rzeczy całkiem nie potrzebnych w przyszłym życiu jest
baaardzo pożyteczne.
Jedziemy mijając miejskie
krajobrazy, których szczerze nienawidzę. Wszędzie jest tylko beton, cegła, dymy
z fabryk i może czasem jakieś ładne drzewko. Tyle.
Wysiadam z autobusu jako
pierwszy. I tak naprawdę nie wysiadam tylko WYBIEGAM z autobusu, gdy tylko
drzwi się otwierają. Manson jak zwykle uważa to za strasznie zabawne, w co ja
też nie wątpię, gdyby patrzeć na mnie z jego perspektywy.
Przechodzimy przez kilka przejść
dyskutując o najróżniejszych chłopskich sprawach. Taka kolej rzeczy. I co
zrobisz? Nic nie zrobisz. Moje motto życiowe.
Jesteśmy już pod klasą
chemiczną. Rzucam plecak w swoje ulubione miejsce i czekam na dzwonek, który
przyśpieszy tą codzienną katorgę życia szkolnego. Moja klasa składa się z 27
osób. Mamy 20 dziewczyn. Reszta to my- chłopcy. Dla normalnych chłopaków, to byłby
raj. Serio ci mówię, zamień się ze mną! Moje życie jest świetne po prostu! Mimo
tego wszystkiego i tak moim jedynym przyjacielem jest Manson. I może jeszcze
Gerard. Oni dwaj jako jedyni się ze mną jako tako dogadują.
Gerard wskazuje na coś w
korytarzu i zerka na mnie przelotnie. Proste. Mam się tam popatrzeć. Zwracam
wzrok w tamtą stronę. Okazuje się, że u szczytu schodów stoi moja
wychowawczyni- Pani Dubiel. Wskazuje na mnie palcem-ohhh jaką ja miałem
straszną ochotę powiedzieć jej, że nie wytyka się ludzi palcami- i gestem
przywołuje do siebie. Jest ona moją wychowawczynią od niecałych dwóch lat. Aha,
i jest polonistką. Jak nieskładnie ułożę zdanie, to mnie poprawia, a uwierzcie
mi, że po pewnym czasie człowieka to nieźle wnerwia.
Podnoszę się z ziemi, i kroczę
do niej powolnym krokiem. Pewnie znowu chce, żebym pojechał na jakiś durnowaty
konkurs z języka polskiego. A, no tak.
Nie wspomniałem, że jestem naprawdę dobry z języka polskiego. W zeszłym roku
miałem szóstkę na koniec! I szczerze to na prawdę pomogło mi na świadectwie.
Gdy byłem już zaledwie dwa kroki
od niej, odwróciła się i podążyła do klasy 66 w której zazwyczaj mieliśmy z nią
lekcje. Wiedziałem. Chce żebym pojechał z nią na konkurs. Gorzej być nie może.
Kiedy jesteśmy już w klasie,
Pani Dubiel zamyka drzwi i powoli siada w sowim fotelu przy biurku. Wpatruje
się chwile we mnie po czym mówi:
-Eryku, wybacz jeśli ci
przeszkodziłam, ale mam do ciebie pewna sprawę.- ma spokojny, kojący głos. Jak
matka, która mówi dziecku, że skaleczenie nie długo się zagoi, a jutro już nie
będzie boleć. Choć tak naprawdę słychać wyraźnie, że z jakiegoś powodu się
denerwuje.
-Tak ,przyniosę na jutro zgodę
od mamy, że może mnie pani zawieźć na kolejny konkurs.- mówię, tak naprawdę
zgadując co ma na myśli. Ku mojemu zdziwieniu śmieje się i kręci głową.
-Nie, nie o to chodzi,
Eryku.-nagle poważnieje- Zawołałam cię,
ze względu na to iż będziemy mieć w klasie nową uczennicę.
Zamurowało mnie. Nowa uczennica?
Lepszej szkoły nie znalazła? Lepszego miasta? Kraju? Czegokolwiek lepszego od
tej dziury?!
-Nowa? W naszej klasie? Ale
przecież to trochę późno na zapisy. Nie była nawet na początku roku
szkolnego!-na pewno słychać było moje zdziwienie? Jeśli tak, to jesteśmy na
dobrej drodze. Pani Dubiel zmarszczyła brwi patrząc na mnie jakbyśmy się
widzieli pierwszy raz w życiu i powiedziałbym jej, że uczy mnie już 2 rok.
-Posłuchaj mnie, proszę. Chodzi
głównie o to, że przyjaźnisz się z Markiem. A wiadomo jaki on jest. Żadnej
dziewczynie nie odpuści chodzenia ze sobą. Ta „nowa” jak ją już zdążyłeś
nazwać, ma dość…specyficzny charakter.
Jej rodzice nie pozwolą na to aby umawiała się z takim chłopakiem. Są
bardzo ostrożni w stosunku do niej, ponieważ jest jedynaczką. I właśnie z powodu
Marka cię tutaj wezwałam. Proszę cię, pilnuj, aby twój przyjaciel nie zaczynał
jej zaczepiać. Miałam okazję już ją poznać. To bardzo sympatyczna i pełna życia
dziewczyna.
-Nie jestem pewny. Ale wolę
jednak odmówić. Nie będę śledzić Mansona tylko dlatego, ze rodzice jakiejś
nowej uczennicy chcą żeby trzymał się od niej z daleka.
-Ależ to nie oni o to proszą
tylko ja! Oczywiście oni są takiego samego zdania.-odpowiedziała. Po czym
poinformowała mnie, że musi jeszcze iść
coś załatwić. Otworzyła drzwi, ale gdy miałem już wychodzić załapała mnie za
ramię i powiedziała.
-A tak przy okazji to zobaczysz
ją na języku polskim. I zostanie aż do
końca dnia, więc proszę…bądź dla niej miły.-powiedział po czym odeszła, a ja
wróciłem pod moją salę akurat kiedy zadzwonił dzwonek. Zaczynała się chemia.
Po chemii miała się zacząć
lekcja polskiego. Zaciągnąłem Mansona i Gerarda na spacer po szkole. Tak
naprawdę to chciałem wypatrywać tej nowej. Do dzwonka zostało 3 minuty, ale
nigdzie nie było po niej śladu. Jak dotąd nie miałem żadnej wizji, a to nigdy się nie zdarzało. Powinienem już od dwóch godzin
wiedzieć jak wygląda.
Po dzwonku na lekcje dalej nic
nie widziałem. Gdyby chociaż widział jak wygląda to może wtedy bym wiedział czy
muszę ją „chronić” od Mansona czy po prostu traktować jak nową uczennice.
Pani Dubiel opowiada coś o
rzeczownikach i przymiotnikach, a że ja pisałem z tego oczywiście konkurs to
nie muszę jej słuchać wiec wyciągnąłem telefon i pisałem z Gerardem, który
siedział na drugim końcu sali.
Gerard: Co kujonku? Nie masz innego zajęcia jak przeszkadzanie mi w
lekcji? :P
Ja: Sam zacząłeś więc piszę. Ej co robisz jutro? Może wpadniesz do
mnie? Musze odpisać sobie lekcje na których mnie nie było.
Gerard: Bo uciekłeś.
Spojrzałem w jego stronę. Mówił
do mnie bezgłośnie poruszając ustami słowo „Kłamca”.
Ja: Taaa, jasne. Nie wytykaj mi
tylko po prostu przyjdź jutro i daj mi zeszyty.
Gerard: Co to za nowa uczennica?
Ja: Skąd o niej wiesz?
Gerard: Dubiel właśnie o niej
ćwierka.
Oderwałem wzrok od telefonu i
faktycznie. Pani Dubiel właśnie opowiada klasie, że będziemy mieć nową
„przyjaciółkę”.
Gerard: Eeee, a ładna chociaż?
Widziałe………...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cześć, bardzo mi miło, że tutaj dotarłeś. Nie krępuj się, powymieniaj ze mną myśli!