Historia:
Siedzę sobie na Facebooku i spoglądam na posty znajomych na stronie głównej :)
Nagle wyskakuje mi post z grupy w której jestem (o książkach oczywiście :3 ) czy można udostępnia swoje blogi w grupie..... patrze na komentarze i zobaczyłam link. Weszłam. Spodobało mi się. Można tam pisać książki i nawet robić własną okładkę :D
Oto link do mojego konta: http://www.wattpad.com/user/KlaudiaJurczyk
KONIEC PRZEKAZU :*
czwartek, 23 października 2014
środa, 22 października 2014
„Sny o zagładzie" Chapter 4
Dopiero co wróciłem z kina, a już zabieram się do
książki, którą dała mi Teria.
Kartki były delikatne i cienkie. Wydawało by się, że mogą w każdej chwili się rozerwać, ale pozostawały całe nawet przy najmocniejszym lub nagłym szarpnięciu. Leżałem spokojnie na łóżku w swoim pokoju. Zamknąłem Księgę, aby lepiej przyjrzeć się jej z zewnątrz. Okładka była gruba i możliwe, że wykonana z drewna? Nie ważne, jak chcesz ją sobie wyobrazić to ci ją opisze w skrócie: wielka, gruba, ciężka książka. A dla dociekliwych i próbujących ją sobie wyobrazić macie to:
Kartki były delikatne i cienkie. Wydawało by się, że mogą w każdej chwili się rozerwać, ale pozostawały całe nawet przy najmocniejszym lub nagłym szarpnięciu. Leżałem spokojnie na łóżku w swoim pokoju. Zamknąłem Księgę, aby lepiej przyjrzeć się jej z zewnątrz. Okładka była gruba i możliwe, że wykonana z drewna? Nie ważne, jak chcesz ją sobie wyobrazić to ci ją opisze w skrócie: wielka, gruba, ciężka książka. A dla dociekliwych i próbujących ją sobie wyobrazić macie to:
Okładka jak już wspominałem,
gruba. Na środku była tarcza zegara ze złotymi cyframi rzymskimi. Jej wskazówki
były ustawione na godzinę 18:23. Sięgnąłem po mój telefon z szafki nocnej i
przeczytałem godzinę. 18:23. Identyczna. Ciekawe jak to jest zrobione? Jaki to
może być mechanizm?
Okładka była otoczona nieznanymi
dla mnie znakami. Były jednocześnie intrygujące i jakby przypominające
dziecięce bazgroły. Co zadziwiające były zapisane w jakimś określonym porządku.
Jakby to był inny język. Wszystkie
złote. Czy jest to jakiś znak rozpoznawczy tej Księgi? Złoto? No dobra, nie ważne.
Strona tytułowa: wiecie.
Druga kartka zawierała zdjęcie
na pół strony przedstawiające Bezcielesnego. A po prawej ten tekst:
Bezcieleśni- istoty między
wymiarowe. Dla nierozumiejących- są zdolne do teleportacji. Ich wygląd jak dla
mnie przypomina dwumetrowe salamandry plamiste bez żółtych plamek. Poruszają
się na dwóch tylnych odnóżach.
Nie
wszyscy są na tyle spostrzegawczy żeby zauważyć, iż Bezcieleśni są bez wyjątku
cali czarni. Nie jest to przypadkowe. Bezcieleśni stworzeni zostali z cieni
ludzi, którzy za bardzo się spieszyli. Zawsze brak dla nich czasu. Pragną go za
wszelką cenę. Lecz najbardziej upodobali sobie Proroków.
Gdy
ludziom zaczyna brakować czasu (spóźnienia do pracy, szkoły) ich cienie
przybierają postać Bezcielesnego. Później istota towarzyszy im w każdym miejscu
aż nie przestaną być ciągle zabiegani. Czasem, gdy Bezcielesny zbyt długo żywi
się czasem, potrafi uwolnić się z postaci cienia i przeobrazić się w istotę
trójwymiarową. Nazwa Bezcieleśni pochodzi właśnie z tej historii, chyba już nie
musze tłumaczyć.
Astalia
(lub Estia)- szkoła dla uzdolnionych w jakimś niezrozumiałym stopniu
dzieci. W Astalii panuje określony system dzięki któremu każda klasa jest
zgrana, i nie sprzecza się miedzy sobą. Położenie Astalii jest objęte
tajemnicą, lecz ucznia tej szkoły można rozpoznać po charakterystycznej dla
ludzi bejsbolówce z naszytą na lewej
stronie drukowaną literą A.
Oto
system przydzielania uczniów w Astalii:
Obdarzeni- uczniowie obdarzeni (stąd nazwa) nadludzką mocą np.:
panowanie nad ogniem, muzyką itp. Obdarzeni są klasyfikowani na 5 różnych
stopni. 1 oznacza nie groźny dla środowiska, a 5 niebezpieczni dla otoczenia. Uczniowie tej grupy są zobowiązani noszenie
skórzanych rękawiczek blokujących ich zdolności.
Podróżnicy (jedni z najbardziej licznych grup w Astalii, przez
astalijczyków zwani także: Przybłędy)- uczniowie, którzy podróżowali na
zapomnianych, nieznanych, lub już nieistniejących krainach. Są najbardziej
liczną grupą, i co rok w Astalii pojawia się ich bardzo dużo. To około połowa wszystkich
astalijczyków. Moja wcześniejsza
definicja: dzieci, które podróżowały w sposób magiczny, lub za pośrednictwem
Przewodników.
Przewodnicy (przez astalijczyków zwani także: Kompasy)- uczniowie,
którzy nadzorowali wyprawy Podróżników. Najczęściej są mieszkańcami tych krain.
Ostatni (przez astalijczyków zwani także: Dinozaury)- uczniowie
zamieszkujący dawniej krainy, które teraz są zniszczone, lub już nie istnieją.
Opętani
(przez astalijczyków zwani także:
Duszki) – uczniowie, którzy widzą duchy i potrafią z nimi rozmawiać.
Zmienni
(przez astalijczyków zwani także:
Zwierzaczki)- uczniowie ci potrafią zmieniać swoją postać. Lecz nie w
przedmioty, a w zwierzęta tj. psy, koty, myszy, wilki itp.
Prorocy
(przez astalijczyków zwani także: Podglądacze)- uczniowie
potrafiący patrzeć w niedaleką przyszłość. Zazwyczaj wizje objawiają się kiedy
przyszłość szybko ulega zmianie.
Co?! Co?!
Coooo?! Czyli, że.. Ale jak?! Że…? Nie no to na pewno są jakieś żarty! Inaczej
już bym tam był co nie? Prawda? A spróbuj powiedzieć, że nie, to zaspojleruje
ci całe twoje życie!
Skoro tak, to możliwe, że Ter
już tam była. A ta cała Vita? Może też tam chodzi, w końcu Teria potrafi
nawijać o niej godzinami. Mam 14 lat.
Niezwykły dar. Trzymam przed sobą księgę, która została napisana przez sam czas,
z tego co wiem. No dobra, wracam do
lektury.
Strażnicy-
uczniowie, którzy przez określony czas sprawują opiekę nad danym uczniem
Astalii, lub dziećmi, które odmówiły zastania w Estii. Ten czas trwa mnie
więcej pół roku. Po upływie tego czasu, Strażnikowi zostaje przydzielony
kolejny uczeń. Sam strażnik nigdy nie wybiera sobie osoby, którą ma się opiekować.
To czuje się w sercu, gdy się ją spotka. Strażnicy są jednymi z najrzadszych
uczniów w Astalii.
Muzycy (przez
astalijczyków zwani również: Nutki)- uczniowie, którzy potrafią panować nad
muzyką.
Później
były już tylko puste kartki. Naprawdę. Nie było na nich nic. Żadnego złotego
lub zwykłego słowa. Ani literki. Nic.
Hmm,
to jedyna książka, którą przeczytałem w tak krótkim czasie. A dokładniej…10
minut? No dobrze, pora już jednak iść spać.
poniedziałek, 20 października 2014
„Sny o zagładzie" Chapter 3
13 października 2014r.
Przez
cały weekend myślałem o tym co powiedziała mi Teria. Czyli nie byłem, i nie
jestem jedynym „Prorokiem” jak to powiedział Bezcielesny? A może jest nas
więcej, i to na wyciągnięcie ręki? Skoro tak to dlaczego przez te wszystkie
lata musiałem się ukrywać?! Tak dużo pytań w tak krótkim czasie. Ale chociaż
mam przynajmniej jedną odpowiedź: dlaczego tak dobrze się z nią dogadywałem.
Spakowałem wszystkie książki do
szkoły i poszedłem na przystanek. Było trochę zimno, już dało się odczuć, że
nadchodziła jesień.
Usiadłem na ławce, aż nagle
nadszedł Manson z-jak na niego- bardzo złą i obrażoną miną. Opadł ciężko na
ławkę i nie odezwał się do mnie ani słowem.
-Cześć.-powiedziałem do niego i
z zdziwioną miną przyglądałem się mu, ale on dalej patrzył przed siebie na ulice.
-Cześć.-powtórzyłem. Gwałtownie
się wyprostował.
-Nie odzywaj się już do mnie.
–powiedział dalej patrząc na przejeżdżające auta.
-Bo?-spytałem.
-Boooo mnie olewasz już drugi
tydzień. Widzimy się tylko na przystanku, ale i tak ze mną nie gadasz tylko
ciągle piszesz tą nową.-powiedział z wyrzutem.
-Wybacz wasza królewska mość, że
raczyłem pana obrazić, sir.
-Nie wybaczam. I przypomnij
sobie kto jest twoim przyjacielem od 14 lat.
-Ty, ale to, że teraz dużo
rozmawiam z Ter, nie oznacza, ze całkiem o tobie zapomniałem!-denerwuję się na
niego, bo zachowuje się jak dzieciak.
-No, panie mądraliński. Jakoś na
to wygląda.-spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach urazę.
-Jeśli tak, to sorry, Manson. Co
powiesz chłopie na taki układ.-objąłem go ramieniem i robiłem róże gesty drugą
ręką w powietrzu.-Ty, ja i kino. Chciałeś przecież iść na ten horror co nie?
-Chciałem, ale z Erykiem, a
wiem, że na pewno zaprosisz Terię.-chwycił moje ramie i odrzucił w moją stronę.
-No nie! W końcu to będzie tylko
chłopski wieczór. –po chwili milczenia powiedział:
-Obiecujesz?-spytał z
niedowierzaniem.
-Obiecuję.
Nooo to już się nie wycofam.
Musze jednak chyba trochę ograniczyć tą przyjaźń z Ter. Choć uwierzcie mi, że
nie chcę.
***
-I mówisz, że dostałaś ją od
swoich rodziców?-spytałem gładząc grzbiet i przyglądając się złotym literom na
okładce.
-A oni od Vit. Jeśli ją
otworzysz to zobaczysz jej pismo.-uśmiechnęła się. Wyjęła księgę z mych rąk i
odstawiła ją na najbliższa ławkę. Zeskoczyłem z mojej ławki i podszedłem do niej. Teria otworzyła księgę na stronie tytułowej.
Na środku pojawił się znak, który przypominał (jak dla mnie) połączone dwie
litery V. A nad i pod znakiem taka dedykacja napisana bardzo starannym i jakby
starodawnym pismem. Jakby ze średniowiecza.
Dla moich ukochanych przyjaciół.
Nigdy o was nie zapomnę.
Wasza Vita.
-W środku znajdziesz o niej
więcej informacji. Ja wszystko znam na pamięć, więc wiesz… tylko dbaj o nią
dobrze?
-Oczywiście, kiedy mam ci ją
oddać?
-Jak na razie nawet się o to nie
pytaj. W najbliższym czasie jest w twoich rękach.-odpadła po czym
przekartkowała mi kilka stron. Później złoty atrament pojawiał się tylko przy
nazwach istot o których wcześniej nigdy nie słyszałem. Coś czuję, że zapowiada się
na prawdę długie czytanie.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy
weszli do klasy. Teria niezauważalnie zapakowała Księgę do mojego plecaka.
środa, 15 października 2014
„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz III (koniec Chaptera 2)
-Mów.- powiedziałem idąc po parku z Ter. Jesień już daje o sobie znaki
bo wszędzie jest pełno liści.
-No więc tak. Zaczęło się od tego, że moi rodzice poznali pewną osobę
kiedy byli w naszym wieku. Po bardzo
krótkim czasie stali się najlepszymi przyjaciółmi.
-Mówisz o tej całej Vit?- przerwałem jej.
-Tak. Vita poznała moją mamę i tatę kiedy uratowała im życie. Przed
Bezcielesnymi, rzecz jasna.
-No dobra, a ci Bezcieleśni to…?
-Istoty odżywiające się czasem. Sekundami, minutami z życia ludzi. Ale
głównie to najbardziej uwielbiają krew tej, która potrafi nad czasem zapanować.-powiedziała
kopiąc liście, które stanęły jej na drodze.
-Chwila. Czyli ktoś to potrafi?-spytałem coraz bardziej wysilając się,
aby coś zrozumieć.
-Yhm. Vita. Panuje nad czasem. I… Prawie nad wszystkim. Znaczy, nad
żywiołami, roślinami, ale jeszcze się uczy. –cały czas patrzy w ziemię.
-Z tego co usłyszałem to wiem, ze jest twoim wzorem do naśladowania czyż
nie?-uśmiechnąłem się do niej i to ją ożywiło.
-Oh tak! Pamiętam jak moja mam dała mi książę z wszystkimi informacjami
o potworach i oczywiście o Vicie. Jak chcesz to ci ją pożyczę! Na pewno pomoże
ci to wszystko zrozumieć. Ja niestety muszę już iść mama zaraz do mnie zadzwoni
bo widzę, że się martwi. Do zobaczenia jutro! A książkę ci oczywiście
przyniosę, tylko dobrze ją schowaj.
I odeszła w stronę domu. Hmm ciekawe ile rzeczy jeszcze nie wiedziałem
o moim świecie.
PS: Wiem, że dodaję tego w małych ilościach, ale po prostu tak mi wygodniej, a wam pewnie jest w ten sposób lepiej czytać. Postaram się jednak zrezygnować z części i dodawać po prostu cały Chapter :P
„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz II
Idę i
słucham jak wiatr tańczy pośród jeszcze zielonych liści. Glorietka na środku
placu wygląda naprawdę nędznie. Ma ponad 150 lat i jeszcze się trzyma.
No dobra. Siadam na ławce w naszym
umówionym miejscu. Jeszcze przez chwilę rozglądam się dokoła, patrzę na
roześmiane dzieci które bawią się w środku glorietki. Chyba odgrywają Romea i
Julię.
Skup się teraz. Opieram łokcie na kolanach i próbuję się uspokoić.
Masuję skronie i oddycham miarowo. Zazwyczaj to lekko łagodzi ukłucia.
I widzę. To scena przy glorietce. Jestem ja, Ter, Manson i Gerard.
Ter ma na sobie białą sukienkę i tańczy pośród wiatru. Manson rozmawia z Gerardem. Ale coś jest nie
tak. Coś czarnego minęło moich przyjaciół i przymknęło do mnie.
-Witaj… Jak miło jest widzieć Proroka z tak bliska…-powiedziało do mnie
stworzenie przypominające z wyglądu jaszczurkę. Tyle, że to stworzenie było
czarne i wielkości dorosłego człowieka. Patrzyło na mnie swoimi czarnymi jak
noc oczami. I nagle kolory się zmieniły. Wszystko stało się białe a ja byłem w
środku jakiegoś pokoju(?). Po prostu wszędzie otaczała mnie biel. Rozglądnąłem
się dokoła aż w końcu spytałem:
-Jakiego Proroka?- mój głos odbił się echem od niewidocznych ścian.
-Ohh to ty nic nie wiesz? Nie zainteresowało cię to, że nikt inny nie
widzi tego co ty?-syczało jak wąż i zaczęło mnie okrążać.
-Odejdź od niego.- powiedział jakiś głos. Znajomy. To była Ter! Ale jak
to…?!
-O! A cóż to za miła niespodzianka! Jako ofiary mam już dwójkę
Proroków! Ohh to takie…miłe z twojej strony, że sama do mnie przyszłaś. –
wielka jaszczurka pozwoliła jej stanąć obok mnie. Przyglądałem się temu w
zdumieniu.
-Czego chcesz? I kim są ci Prorocy o których mówisz?-spytałem żeby
cokolwiek zrozumieć.
-Ja czego chcę?! Pragnę bardzo wielu rzeczy… Na przykład mojej
ulubienicy, a twojego autorytetu i wzoru do naśladowania Terio. Ohh chyba wiesz
o czym mówię nie prawdaż?-Ter spuściła głowę, a ja próbowałem dostać odpowiedź
na moje drugie pytanie.
-A Prorocy? Kim oni są?
-Kimś bardzo ważnym. Osobami, których muszę zdobyć jak najwięcej, aby
ziścił się mój plan.
-Jaki to plan?-spytała Teria.
Stworzenie spojrzało na nią.
-Moi bracia są bardzo głodni. Potrzebują krwi córki czasu. Jedynej
istoty, która potrafi zawłaszczyć sobie ludzki sekundy. My Bezcieleśni pragniemy tego ponad miarę!
Jesteśmy głodni, spragnieni, a tylko ona może nas nakarmić i napoić. Ta
krew…mmm, taka pyszna! Nie kosztowaliśmy jej już od tylu lat…-podkreślał emocje
w każdym słowie. Gdy mówił o smutku, wydawało się, że zaraz ma się rozpłakać, a
gdy mówił o szczęściu emanował szaleńczością.
-Nigdy jej nie dostaniesz! Ona na to nie pozwoli! Nikt na to nie
pozwoli! Przecież Vit ma strażnika!-wrzeszczała Ter, ale ostatnie zdanie
wypowiedziała z powątpiewaniem.
-Tak uważasz? Przecież sama nie jesteś tego do końca pewna…-stworzenie zwróciło
na mnie wzrok.
-Kim ty właściwie jesteś?- spytałem.
-Jestem Bezcielesnym. Mówi ci to coś?- jego czarna, błyszcząca skóra
śmignęła mi przez oczami. Dopiero później zebrałem o nich więcej informacji,
ale już wtedy wiedziałem, że poruszają się z nadludzką szybkością.
-Nie za bardzo.-odparłem.
Nagle wszystko zniknęło. Znów byłem w parku a obok siedział Ter, w
takiej samej pozycji co ja. Łokcie na kolanach i głowa schowana w dłoniach. Podniosła ją i gdy zobaczyła, że na nią patrzę
powiedziała:
-A co? Myślałeś, że tylko ty na to wpadłeś? Że wtedy mnie boli? Hm?
-Zaraz, o czym ty mówisz?-podejrzewam, ale powiedz, że to nie jest
prawda.
-O tym, że mamy ten sam dar widzenia przyszłości. –odpowiedziała, a ja już
zrozumiałem dlaczego tak dobrze się dogadywaliśmy.
sobota, 11 października 2014
„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz I
10 października 2014 r.
Później wszystko po prostu
stanęło do góry nogami. Teraz miałem przyjaciółkę, i to tak inną ode mnie, że nigdy
bym nawet nie pomyślał, że ta przyjaźń jest możliwa.
Od naszego pierwszego spotkania minął już ponad tydzień. Od tamtej pory rozmawialiśmy dosłownie
codziennie. I nawet raz z nią siedziałem, bo Manson musiał jechać z rodzicami
do Krakowa odwiedzić rodzinę.
Dzisiaj jest sobota i postanowiliśmy, że razem pójdziemy się przejść do
parku. Oczywiście wszyscy w klasie się o tym dowiedzieli. Nie mam pojęcia jakim
sposobem! Ale to nie jest ważne. Jak na razie interesuje mnie to, że się z nią
spotkam. Sam na sam w parku. Nooo będzie ciekawie. Wspominałem już, że
wcześniej nie zaprosiłem żadnej dziewczyny na „randkę” w parku? Choć tak na prawdę to ona podała mi ten
pomysł.
Teria idzie ze mną korytarzem do szatni. Ona ma jeszcze kółko z
historii. Nie wiem po co ona na nie chodzi. Interesują ją dokonania trupów? Ok,
nie ma problemu. Wolałbym żeby jednak nie zostawała kolejnej godziny w szkole
tylko towarzyszyła mi w tym głupim parku. Dlaczego musi zostawać?!
Doszliśmy do mojej szafki. Teria wyciąga ze swojego plecaka klucz do
mojej wspólnej szafki z Mansonem. Tak, dałem go jej. Zazwyczaj kończymy o
różnych godzinach (dlaczego ona musi chodzić aż na tyle kółek?!) a pożycza mi
książki, które odbiera z mojej szafki po lekcjach. Po za tym ja mam klucz do
JEJ szafki. Taka cudna wymiana. Ter wykorzystuje też mój kluczyk w inny sposób
niż odbieranie książek. Zazwyczaj zostawia mi w nich drobne upominki takie jak np.:
wiadomości przyczepione do czekoladowych babeczek.
Czekaj
na mnie pod szkołą to porozmawiamy na przystanku =)
Twoja
Ter xoxo
I czekam godzinę na schodach przed szkołą żeby tylko jeszcze chwilę z
nią porozmawiać.
Teria otwiera mi szafkę z ponurą miną.
-Co jest?-pytam przyglądając się jej.
Nagle niespodziewanie rozpłakała się. Po prostu stoi i płacze.
-Ej Ter, mów co ci jest? Może ci w czymś pomóc?-OK, dopadła mnie
panika. Dlaczego ona musi płakać?! Nie wiem jak ja mam postąpić! Mam ją
pocieszyć? Poklepać po ramieniu czy…przytulić?
-Nie musisz mi w niczym pomagać, tylko…- mówiła przez łzy. Poszukałem w
kieszeniach chusteczek, ale jaki normalny chłopak nosi w kieszeniach
chusteczki?! Na szczęście mam chyba kilka w plecaku. Ostatnio byłem
przeziębiony. I po poszukiwaniach znalazłem. Podałem jej chusteczkę i czekałem
aż powie dlaczego płacze.
-Tylko…?-zachęciłem ją uśmiechem. Tak, odkąd ją poznałem to się
uśmiecham! Nowość.
-Chodzi o moich rodziców.- powiedziała po dłuższej chwili.
-Coś im się stało?-co mają wspólnego do płaczu jej rodzice? Ma w domu
kłopoty?
-I nic tyle, że… oni zabraniają mi z tobą rozmawiać. –powiedziała i za
wszelką cenę starała się zachować spokój.
-Dlaczego? Przecież rozmawiamy tylko w szkole, nigdzie jeszcze nie
byliśmy. Nie mogli nas widzieć. I… no dobra może nie wyglądam idealnie, ale
wiesz, że nie zrobię ci żadnej krzywdy.
-Wiem o tym! Ufam ci przecież! Ja sama nie mam pojęcia jak się o tobie
dowiedzieli, ale… ja dalej chcę się z tobą przyjaźnić. -teraz to rozpłakała się
na amen.
No dobra. Powiedziałem sobie. Raz się żyje. I przytuliłem ją.
Płakała dalej, ale schowała się w moich ramionach i czułem, że trzymam
teraz mój cały świat. Jej włosy pachniały jak kwiaty i delikatnie głaskały mnie
po twarzy. Gdy już trochę się uspokoiła
wyszeptałem jej do ucha:
-Ter, nie ważne co myślą twoi
rodzice. Ja też dalej chce się z tobą przyjaźnić i nie obchodzi mnie to czy im
się to podoba czy nie.
Podniosła głowę i popatrzyła mi w oczy. Ona sama miała je zielone.
Nagle ku mojemu zdziwieniu przysuwała się coraz bliżej. CZY ONA CHCE MNIE
WŁAŚNIE POCAŁOWAĆ?! Także zacząłem się przybliżać. Czułem już jej oddech na
policzku gdy nagle…
CAŁY CZAR PRYSŁ
BO ZADZWONIŁ DZWONEK!!! CZY WY TO ROZUMIECIE???!!!
Dlaczego musieli go wymyślić???
Ter odsunęła się od mnie (czy ja dobrze zobaczyłem, że się zaczerwieniła?) i
zakłopotana powiedziała:
- To ja już lepiej pójdę bo nie
chcę się spóźnić… -to wyglądało troszkę zabawnie. Kiedy się odwróciła to weszła
jej w drogę metalowa szafka. Roześmiała się i poszła dalej ale później tak czy inaczej
uderzyła o framugę drzwi prowadzących na korytarz.
-To widzimy się w parku po
lekcjach!-zawołałem za nią. Kiedy już poszła kopnąłem swoją szafkę. Dlaczego po
prostu nie pocałowałem jej kiedy miałem okazję?! A no tak zapomniałem ostatnio mam problem.
Nic nie widzę. Nic, kompletnie
nic! A to niepokojące. Żadnych wizji przez ponad tydzień! Zazwyczaj nawet jednego
dnia miałem ich po 10! Odkąd Ter jest w tej szkole… Ej, chwila. Czy to możliwe,
że Teria ma z tym coś wspólnego? Oby nie. Spróbuję coś zobaczyć w parku dopóki ma
to durne kółko…
czwartek, 9 października 2014
„Sny o zagładzie" Chapter 1 cz II
I wysłał mi
nie dokończone zdanie. Się nie dziwię. Czasami jak nie chce mu się pisać to
wysyła mi wiadomość, której połowa gdzieś magicznie zniknęła. Ale za dużo
kropek. Chyba przytrzymywał palec za długo na klawiszu. Spojrzałem w jego stronę. Oczy miał
wytrzeszczone a usta otwarte. Tyle, że nie wpatrywał się tak we mnie, ale w
stronę drzwi.
Kiedy tam spojrzałem na pewno wyglądałem tak samo jak on. No, tyle, że
ja tylko wytrzeszczyłem oczy o wiele bardziej.
W drzwiach stała dziewczyna o blond włosach z warkoczem na bok. Sięgał
jej mnie więcej do pasa. Grzywka była obcięta dość amatorsko, ale nawet nie
było tego widać. Twarz. Jej twarz była najładniejszą jaką dotąd widziałem. A na
prawdę było ich wiele. Wyglądała jak anioł, jeśli można to tak opisać. Ubrana
była na prawdę nie ziemsko. W
przeciwieństwie do mnie miała na sobie białą spódniczkę ponad kolano, biało-różowe
trampki, jasno niebieską bluzkę z krótkim rękawem i na to wszystko szarą
bejsbolówkę z literą A. Bluza wyglądała na bardzo używaną. Ona była cała kolorowa. Jaśniała szczęściem.
Miała także czarny plecak w białe gwiazdki przewieszony przez ramię. Wyglądała po
prostu niesamowicie.
-No dobrze. Kochani, to jest yyy…-czy pani Dubiel właśnie straciła
zasób słów? Jeśli tak, to wiem jak się czuje.-wasza nowa koleżanka. Zapoznacie
się bliżej na przerwie. Niestety, skarbie musimy dokończyć lekcję, ale zdążysz
się jeszcze przedstawić więc nie martw się. Mamy tylko jedną wolną ławkę. Jej
właścicielki są jeszcze na wakacjach więc do ich powrotu porostu będziesz
siedzieć na tych miejscach.
Nowa posłuchała jej i przeszła przez kilka rzędy ławek, aż dotarła do
tej, która kiedyś należała do Natalii i Sandry.
Obok mnie. Kiedy szła spoglądała na wszystkich po kolei i uśmiechała
się. Gdy jej wzrok spotkał moje spojrzenie, poczułem się jakby uderzyła we mnie
błyskawica. Zielone, tak na pewno były
zielone. Ale i tak już wiedziałem, że teraz na pewno będę musiał chronić ją
przed Mansonem. Nowa uśmiechnęła się do mnie o wiele szerzej niż do innych.
Zdjęła plecak, usiadła i wyciągnęła książki do polskiego. Wyprostowała się i rozglądnęła dookoła.
Wszyscy się na nią gapili. Gdy tylko się zorientowała oblała się rumieńcem.
Chciałem na nich wrzasnąć żeby przestali bo tylko ja mogę się w nią wpatrywać.
Moje marzenia przerwała pani Dubiel.
-Więc przejdźmy do lekcji.
Po skończeniu omawiania rzeczownika zaczęliśmy się pakować. Do dzwonka została minuta. Pani pozostawiła
nam minutę na poznanie się z Nową. Ku mojemu zdziwieniu podeszła do mnie.
-Cześć. Wybacz, że ci przeszkadzam, ale widzę, że jesteś dobry z języka
polskiego. Czy mógłbyś poświęcić mi kilka minut na przerwie i wytłumaczyć co to
są aforyzmy?- spytała. Jej głos brzmiał jeszcze delikatniej niż mogłoby się
wydawać.
-Jasne, że nie przeszkadzasz.
Ale dlaczego akurat aforyzmy cię interesują?- JAK JA TO ZROBIŁEM?!
ZABRZMIAŁEM PO PROSTU JAK CZŁOWIEK!!! Choć tak na prawdę w środku się we mnie
buzowało. Czułem, że nie musze się przy
niej krępować. To coś takiego jakbyś wiedział jak zareaguje ta druga osoba na
to co powiesz.
-A nie można już się dowiedzieć?-odpowiedział pytaniem na pytanie,
śmiejąc się. Naprawdę nie był to śmiech, który można uznać za drwiny itp. To
był po prostu śmiech przyjaciela. Oczywiście odwzajemniłem uśmiech, i to mój
pierwszy uśmiech odkąd tylko pamiętam.
-Można. Oczywiście, ale dziwię się, że akurat te nudne cytaty tak cię
zaintrygowały. Lepsze są wiersze lub poezja. No przynajmniej dla dziewczyny.-
założyłem plecak na ramię akurat, gdy zadzwonił dzwonek. Nowa wyglądała trochę
na urażoną, ale i tak przyjaźnie się do mnie odnosiła.
-A co? Dziewczyna nie może interesować się czymś innym niż Romeem i
Julią?- razem wyszliśmy z klasy i wędrowaliśmy korytarzem.
-Tego nie powiedziałem.- powiedziałem spoglądając na nią od tyłu gdy
schodziliśmy po schodach. Szła przede mną. W podskokach. Dosłownie. Z każdego
stopnia zeskakiwała jakby wciąż jeszcze miała pięć lat.
-Ale to tak zabrzmiało. Więc… co to aforyzmy?-spytała ponownie,
odwracając się do mnie. I znowu patrzyłem jej w oczy. I zawiesiliśmy się. To
jakby czas się zatrzymał. Ona wpatrywała się we mnie, a ja w nią.
-Złote myśli. Tak mnie więcej.-odparłem po chwili ciszy. Nowa,
spojrzała na ziemię i uśmiechnęła się pod nosem.
-To do niej podobne-mruknęła dalej się uśmiechając.- No choć. Nie chcę
się przez ciebie spóźnić na moją drugą lekcję w tej szkole!- złapała mnie za
rękę i zbiegła po schodach. Starłem się nie ściskać jej dłoni zbyt mocno, ale
też nie chciałem trzymać jej za lekko bo pomyślałaby sobie, że chcę ją puścić.
Nie chciałem.
Zeszliśmy na dół, a kiedy odłożyliśmy plecaki, nie dała mi nawet chwili
na wypowiedzenie „Dzień dobry” naszej pani od matematyki z którą mieliśmy mieć
teraz lekcje. Od razu pociągnęła mnie na najniższe piętro. Kiedy usiedliśmy
oboje dyszeliśmy. Ona na prawdę szybko biega.
-Tak w ogóle to nawet nie znam
twojego imienia.-powiedziała, gdy oddechy nam się unormowały.
-Dziewczyny mają pierwszeństwo.-odparłem.
-Jak chcesz. Jest mi niezmiernie
miło pana poznać. Mam na imię Teria Larosa, a pan?
-Teria? –spytałem zeskoczony. No tak, niezwykłe imię, dla niezwykłej
dziewczyny.
-Owszem. Imię pochodzące z Zapomnianych Lądów.-powiedziała z dumą.
-Żeglujesz?-zapytałem zaintrygowany jej słowami. To było bardzo
ciekawe. Jeszcze nigdy nie słyszałem o Zapomnianych Lądach.
-Ja?! Jasne, że nie! Jeszcze nigdy nie byłam na żadnym statku….- powiedziała
z żalem.
-Skoro tu teraz mieszkasz, to masz marne szanse, że pożeglujesz. Mamy
do morza bardzo daleko. To na drugim krańcu Polski.
-Przecież uczyłam się geografii! Wiem, że to daleko, ale pamiętaj, że
wszystko jest możliwe jeśli się tego pragnie, a twoje marzenia są szczere.
-Kogo to aforyzm?-spytałem.
-Osoby, którą bardzo chciałabym spotkać. I kiedyś ją zobaczę. Ale nie
powiedziałeś mi jak ty masz na imię!-przypomniała mi.
-Miło mi panią poznać, Eryk Aniel.
„Sny o zagładzie" Chapter 1. cz I
Tydzień 1.
2 października 2014
r.
Chłodne powietrze musnęło moją
twarz, gdy tylko wyszedłem na dwór. Było
tylko 12 stopni, ale mimo wszystko ubrałem bluzkę z krótkim rękawem i cienką
bejsbolówkę. Standardowo wszystko było
czarne. Bluzka, bluza, buty, spodnie, oczy i włosy. To dziwne dla normalnego
człowieka, lub dla takiego, który po prostu interesuje się genami z racji tego,
że żadne z moich rodziców nie ma czarnych oczu. Za to moja mam posiada ten sam
kolor włosów.
Szkoła zaczęła się cztery
tygodnie temu. Proste. Ale już jutro dostanę pierwszą piątkę. Jeszcze lepiej.
Pomimo pozorów jakie stwarzam to tak naprawdę jestem dobrym i uważnym uczniem.
Można nawet powiedzieć, że kujonem, choć zapewne na takiego nie wyglądam.
Pierwszy krok i już czuję, że
chce wracać. Nie mam ochoty siedzieć w szkole całe siedem godzin. Na szczęście
nie spędzę ich sam. Manson ma czekać na mnie na przystanku. Tak, wiem. Manson.
Imię dość nie spotykane w Polsce. Tyle, że to jego ksywka. Tak naprawdę ma na imię Marek, a skoro nie lubi
tego imienia to nazywamy go po prostu Manson. Ja lubię swoje imię. Nie wiem
dlaczego, ale podoba mi się. Jak nie wiele rzeczy na tym świecie.
Przechodzę koło klatek, aż dotrę
do skrzyżowania. Później skręcam w
prawo i idę chodnikiem dobrą minutę.
Kolejne skrzyżowanie i idę dalej. Nie
mam daleko do przystanku. Dla normalnego. Dla mnie to katorga, bo za każdym
razem, gdy widzę znajomą starszą twarz muszę powiedzieć miłe, uprzejme i pełne
uśmiech: „Dzień dobry!”.
Zostało jeszcze około 15 minut
do autobusu, więc czekam. Zawsze przychodzę tak wcześnie. Nie lubię przedłużać
sobie patrzenia jeszcze śpiący dom, bo będę chciał zostać, a nie mogę.
Manson idzie tym swoim pewnym
krokiem. Mija dziewczyny, które chichotają na jego widok, a on dodatkowo
nakręca je tym, że do nich mruga. Podchodzi i siada obok mnie na ławce.
Manson wygląd mniej więcej jak
te wymarzone ideały nastolatek. Blond włosy, niebieskie oczy, piłkarz i zawsze
modnie ubrany. Ma na sobie jasno brązowe spodnie i szarą bluzkę z długim
rękawem. Mówiłem, ze to wasz ideał, dziewczyny. Ja mam to gdzieś, ważne że się
dogadujemy.
-Nooo… Mamy czwartek. Co
przewidujesz na dziś?- pyta z uśmiechem spoglądając na mnie z ukosa.
-Nie wiem jak ty, ale ja zostaje
w domu. Chyba, że znajdzie się dla mnie samolot do Ameryki w mniej niż…-wyjąłem
telefon z kieszeni spodni i sprawdziłem godzinę- …pięć minut.
-Taaa. Chciałbyś. To co idziemy
dzisiaj razem do kina na ten nowy horror? – zapytał… z nadzieją Mason. Tak
szczerze to nie chce dziś nigdzie iść. Wolę zostać w domu i pomóc mamie w domowych
obowiązkach. Wiem, że to brzmi „lamersko” ale wiele dla mnie poświeciła. Na
przykład studia.
-Nie chcę. Weź ze sobą jakąś
ślicznotkę, oddam jej bilet.-odpowiedziałem.
Manson
popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem, którym się od niego od razu zaraziłem.
-Coś humor, dziś ci raczej nie
sprzyja, chyba że źle widzę.-powiedział mój przyjaciel wciąż jeszcze
roześmiany.
-Weź mnie nawet nie wpieniaj,
dobra?-odpowiedziałem szorstko.
-Jasne, tylko wstawaj, bo
zostaniesz tu i będę musiał znowu okłamać naszą wychowawczynię, że źle się
czujesz.- pewnie, że już się tak zdarzało. Nawet kilka razy w miesiącu. Tak
naprawdę to jeszcze nigdy nie opuściłem zajęć ze względu na to, że źle się
czułem. Chciałem przez chwile pobyć sam ze swoimi problemami, ale tak naprawdę
to miałem wtedy wizje, a gdyby Manson widział, że rysuję jak sam idzie do kina
to zaczęły by się jakieś podejrzenia. A, no tak. Zapomniałem wspomnieć, że
Manson nic nie wie o moim przekleństwie. Taka kolej rzeczy. Ktoś przed kimś coś
ukrywa, później ten drugi się dowiaduje, zaczyna się kłótnia, kontakty zerwane,
przyjaźni nie ma.
Zaraz po słowach Mansona, z za
rogu ukazał się nam nasz środek transportu do szkoły. Czerwono-żółty autobus z
elektronicznym napisem na przedniej szybie „Jasło-Rynek”. Wsiadamy tylnym
wejściem i ostatni raz przed zatrzaśnięciem drzwi raczymy się świeżym
powietrzem. Ludzi jest tyle, że czasem zastanawiam się ile ten autobus może
ważyć. Na małej naklejce obok fotela kierowcy napisane jest, że pojazd bez
ładunku ludzi wazy 5000 kg. A teraz policzmy, że mniej więcej każdy z nas-
około 40 osób (bo tyle na oko nas teraz w jest)- waży około 50 kg. To średnia
arytmetyczna. Są też na pokładzie o wiele grubsze osoby. 40 razy 50 to 200 kg. Czyli autobus wazy
około 5200 kg. To taka mała rozgrzewka przed sprawdzianem z matematyki, który
mam dzisiaj. Oczywiście, teraz przerabiamy coś zupełnie innego, ale
przypomnienie sobie rzeczy całkiem nie potrzebnych w przyszłym życiu jest
baaardzo pożyteczne.
Jedziemy mijając miejskie
krajobrazy, których szczerze nienawidzę. Wszędzie jest tylko beton, cegła, dymy
z fabryk i może czasem jakieś ładne drzewko. Tyle.
Wysiadam z autobusu jako
pierwszy. I tak naprawdę nie wysiadam tylko WYBIEGAM z autobusu, gdy tylko
drzwi się otwierają. Manson jak zwykle uważa to za strasznie zabawne, w co ja
też nie wątpię, gdyby patrzeć na mnie z jego perspektywy.
Przechodzimy przez kilka przejść
dyskutując o najróżniejszych chłopskich sprawach. Taka kolej rzeczy. I co
zrobisz? Nic nie zrobisz. Moje motto życiowe.
Jesteśmy już pod klasą
chemiczną. Rzucam plecak w swoje ulubione miejsce i czekam na dzwonek, który
przyśpieszy tą codzienną katorgę życia szkolnego. Moja klasa składa się z 27
osób. Mamy 20 dziewczyn. Reszta to my- chłopcy. Dla normalnych chłopaków, to byłby
raj. Serio ci mówię, zamień się ze mną! Moje życie jest świetne po prostu! Mimo
tego wszystkiego i tak moim jedynym przyjacielem jest Manson. I może jeszcze
Gerard. Oni dwaj jako jedyni się ze mną jako tako dogadują.
Gerard wskazuje na coś w
korytarzu i zerka na mnie przelotnie. Proste. Mam się tam popatrzeć. Zwracam
wzrok w tamtą stronę. Okazuje się, że u szczytu schodów stoi moja
wychowawczyni- Pani Dubiel. Wskazuje na mnie palcem-ohhh jaką ja miałem
straszną ochotę powiedzieć jej, że nie wytyka się ludzi palcami- i gestem
przywołuje do siebie. Jest ona moją wychowawczynią od niecałych dwóch lat. Aha,
i jest polonistką. Jak nieskładnie ułożę zdanie, to mnie poprawia, a uwierzcie
mi, że po pewnym czasie człowieka to nieźle wnerwia.
Podnoszę się z ziemi, i kroczę
do niej powolnym krokiem. Pewnie znowu chce, żebym pojechał na jakiś durnowaty
konkurs z języka polskiego. A, no tak.
Nie wspomniałem, że jestem naprawdę dobry z języka polskiego. W zeszłym roku
miałem szóstkę na koniec! I szczerze to na prawdę pomogło mi na świadectwie.
Gdy byłem już zaledwie dwa kroki
od niej, odwróciła się i podążyła do klasy 66 w której zazwyczaj mieliśmy z nią
lekcje. Wiedziałem. Chce żebym pojechał z nią na konkurs. Gorzej być nie może.
Kiedy jesteśmy już w klasie,
Pani Dubiel zamyka drzwi i powoli siada w sowim fotelu przy biurku. Wpatruje
się chwile we mnie po czym mówi:
-Eryku, wybacz jeśli ci
przeszkodziłam, ale mam do ciebie pewna sprawę.- ma spokojny, kojący głos. Jak
matka, która mówi dziecku, że skaleczenie nie długo się zagoi, a jutro już nie
będzie boleć. Choć tak naprawdę słychać wyraźnie, że z jakiegoś powodu się
denerwuje.
-Tak ,przyniosę na jutro zgodę
od mamy, że może mnie pani zawieźć na kolejny konkurs.- mówię, tak naprawdę
zgadując co ma na myśli. Ku mojemu zdziwieniu śmieje się i kręci głową.
-Nie, nie o to chodzi,
Eryku.-nagle poważnieje- Zawołałam cię,
ze względu na to iż będziemy mieć w klasie nową uczennicę.
Zamurowało mnie. Nowa uczennica?
Lepszej szkoły nie znalazła? Lepszego miasta? Kraju? Czegokolwiek lepszego od
tej dziury?!
-Nowa? W naszej klasie? Ale
przecież to trochę późno na zapisy. Nie była nawet na początku roku
szkolnego!-na pewno słychać było moje zdziwienie? Jeśli tak, to jesteśmy na
dobrej drodze. Pani Dubiel zmarszczyła brwi patrząc na mnie jakbyśmy się
widzieli pierwszy raz w życiu i powiedziałbym jej, że uczy mnie już 2 rok.
-Posłuchaj mnie, proszę. Chodzi
głównie o to, że przyjaźnisz się z Markiem. A wiadomo jaki on jest. Żadnej
dziewczynie nie odpuści chodzenia ze sobą. Ta „nowa” jak ją już zdążyłeś
nazwać, ma dość…specyficzny charakter.
Jej rodzice nie pozwolą na to aby umawiała się z takim chłopakiem. Są
bardzo ostrożni w stosunku do niej, ponieważ jest jedynaczką. I właśnie z powodu
Marka cię tutaj wezwałam. Proszę cię, pilnuj, aby twój przyjaciel nie zaczynał
jej zaczepiać. Miałam okazję już ją poznać. To bardzo sympatyczna i pełna życia
dziewczyna.
-Nie jestem pewny. Ale wolę
jednak odmówić. Nie będę śledzić Mansona tylko dlatego, ze rodzice jakiejś
nowej uczennicy chcą żeby trzymał się od niej z daleka.
-Ależ to nie oni o to proszą
tylko ja! Oczywiście oni są takiego samego zdania.-odpowiedziała. Po czym
poinformowała mnie, że musi jeszcze iść
coś załatwić. Otworzyła drzwi, ale gdy miałem już wychodzić załapała mnie za
ramię i powiedziała.
-A tak przy okazji to zobaczysz
ją na języku polskim. I zostanie aż do
końca dnia, więc proszę…bądź dla niej miły.-powiedział po czym odeszła, a ja
wróciłem pod moją salę akurat kiedy zadzwonił dzwonek. Zaczynała się chemia.
Po chemii miała się zacząć
lekcja polskiego. Zaciągnąłem Mansona i Gerarda na spacer po szkole. Tak
naprawdę to chciałem wypatrywać tej nowej. Do dzwonka zostało 3 minuty, ale
nigdzie nie było po niej śladu. Jak dotąd nie miałem żadnej wizji, a to nigdy się nie zdarzało. Powinienem już od dwóch godzin
wiedzieć jak wygląda.
Po dzwonku na lekcje dalej nic
nie widziałem. Gdyby chociaż widział jak wygląda to może wtedy bym wiedział czy
muszę ją „chronić” od Mansona czy po prostu traktować jak nową uczennice.
Pani Dubiel opowiada coś o
rzeczownikach i przymiotnikach, a że ja pisałem z tego oczywiście konkurs to
nie muszę jej słuchać wiec wyciągnąłem telefon i pisałem z Gerardem, który
siedział na drugim końcu sali.
Gerard: Co kujonku? Nie masz innego zajęcia jak przeszkadzanie mi w
lekcji? :P
Ja: Sam zacząłeś więc piszę. Ej co robisz jutro? Może wpadniesz do
mnie? Musze odpisać sobie lekcje na których mnie nie było.
Gerard: Bo uciekłeś.
Spojrzałem w jego stronę. Mówił
do mnie bezgłośnie poruszając ustami słowo „Kłamca”.
Ja: Taaa, jasne. Nie wytykaj mi
tylko po prostu przyjdź jutro i daj mi zeszyty.
Gerard: Co to za nowa uczennica?
Ja: Skąd o niej wiesz?
Gerard: Dubiel właśnie o niej
ćwierka.
Oderwałem wzrok od telefonu i
faktycznie. Pani Dubiel właśnie opowiada klasie, że będziemy mieć nową
„przyjaciółkę”.
Gerard: Eeee, a ładna chociaż?
Widziałe………...
„Sny o zagładzie" Wprowadzenie.
Wyobraź sobie, że to co dzisiaj widzisz widziałeś już od roku.
Wiedziałeś jako pierwszy, że sąsiadkę potrąci auto, że Czesław Miłosz dostanie
Nagrodę Nobla, a twoja kuzynka spotka miłość swojego życia i wyjedzie do
Anglii. Ciekawe, prawda? Wyobraź sobie, że to wszystko rozumiesz i nie
potrzebujesz wyjaśnień. Nie pytasz, po prostu żyjesz z dnia na dzień.
Odpowiedzi na pytania nie pomogą zrozumieć ci twojego daru.
Jeśli już
zrozumiałeś to muszę ci pogratulować… i tak nic nie rozumiesz. Chcesz się ze
mną zamienić? Jestem chętny. Wszystko jest lepsze niż życie ze świadomością, że
twoja matka umrze za rok i pozostawi cię samego z ojcem pijakiem i trzema
młodszymi braćmi. Mam dopiero 14 lat, a już widziałem swoją śmierć, trzecią
wojnę światową, zagładę mojego kraju, to że moje dzieci kiedy już dorosną będą
mieć mnie gdzieś i wyjadą. Jestem
pewien, że każdy normalny człowiek nie chciałby wiedzieć co go czeka. To
przeraża i stawia jeszcze więcej pytań.
Mam na imię Eryk i
widzę przyszłość.
***
Urodziłem się w
dziurze zwanej Polską. Ja osobiście nie znoszę tu mieszkać. Wszyscy uważają, że
jesteśmy bezwartościowymi śmieciami świata. No, przynajmniej ja tak sadzę.
Dajemy sobą pomiatać przez polityków i pracodawców. Wy możecie twierdzić o
swoim kraju jak chcecie, ale ja zdania nie zmienię dopóki ktoś nie udowodni mi,
że to nie prawda.
Mój dom, a
właściwie blok w którym mieszkam jest w Jaśle, to małe miasteczko na
podkarpaciu. Obcokrajowcu, jeśli nie wiesz co to za miasto, to brawo! Ja też
tego nie wiedziałem dopóki się tu nie urodziłem. Wiem, że mogę się dla was
wydawać sceptykiem, ale ja wolałbym się nie urodzić. Skoro i tak wiem jak umrę
to to już nie ma żadnego znaczenia. Życie jest do bani i tyle.
Do pewnego czasu.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Spotkałem kogoś kto pokazał mi, że życie to
nie tylko walka o przetrwanie. Ale to zobaczycie gdy przeczytacie mój
pamiętnik. Pisze go od kiedy tylko pamiętam. Rodzice kazali mi milczeć.
Zapomnieć całkiem o tym co widzę i co ma się stać. Spisywałem tam wszystkie swoje
wizje, uczucia i streszczenia dni, które jeszcze przeżyłem. Ups! Spojler! Taaak umrę, wiadomo. Możesz się
tego spodziewać na końcu tej książki. I całe napięcie zostało… zepsute.
środa, 8 października 2014
Witajcie!
Możliwe, że zostaliście przekierowani tutaj z mojego bloga z recenzjami książek- Dom słów. Jeśli nie to wejdźcie tam i przeczytajcie moją notatkę biograficzną :*
Witam was zatem na moim drugim już blogu poświęconemu książkom. A tak na prawdę to MOIM książkom :D Postanowiłam go założyć, ze względu na to, że nie chcę dodawać swoich opowiadań mieszanych z recenzjami. Ten pomysł byłby raczej zgubny :/
Tak więc zaczynamy naszą wspólną przygodę!!! :D
Witam was zatem na moim drugim już blogu poświęconemu książkom. A tak na prawdę to MOIM książkom :D Postanowiłam go założyć, ze względu na to, że nie chcę dodawać swoich opowiadań mieszanych z recenzjami. Ten pomysł byłby raczej zgubny :/
Tak więc zaczynamy naszą wspólną przygodę!!! :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)