wtorek, 18 listopada 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 5

14 listopada
                Słychać było metalowy brzęk, a po chwili już miałem moją Colę.
                -Co sugerujesz?-spytał Gerard. Teraz on podszedł do automatu, aby kupić napój. Otworzyłem moją puszkę. Cały korytarz w którym się znajdowaliśmy tętnił życiem. Była 15 minutowa przerwa więc wszyscy korzystali z niej w wybrany przez siebie sposób. Dziewczyny, które siedziały obok automatu plotkowały patrząc się na swoje ofiary, które przechodziły obok nich.
                -Że to byłby ciekawy pomysł. W końcu nie zawsze jest u nas wesołe miasteczko.- dałem Terii się napić.
                -Ja chcę! Oh, Gerard proszę…-Teria zrobiła proszące oczy. Zdziwiłem się, że tak dobrze dogaduje się z moim przyjacielem. Gorzej jej idzie jednak z Mansonem. Oddała mi puszkę i czekała na odpowiedź.
                Gerard oparł się o automat plecami i patrzył na nas jak ojciec zirytowany własnymi dziećmi. Po chwili jednak odpowiedział.
                -No raczej nie mam wyjścia. Pójdę z wami, ale wiecie chyba, że Mansonowi się to raczej nie spodoba? Er, prawie w ogóle nie rozmawiacie. Wczorajsze kino trochę pomogło, ale on nadal jest na ciebie wściekły.
                -Byliście wczoraj w kinie?!-spytała Teria z wyrzutem. Była zła, że jej nie zabraliśmy. Jak każda dziewczyna. Irytuje ich wszystko co chłopcy robią bez nich.-Dlaczego mnie nie zabraliście?!
                -Ter, wiesz co to jest „chłopski wieczór”?-spytał Gerard
                -Raczej nie, ale wiem, że to coś beze mnie w planie!-odparła Teria, lekko zmieszana.
                -Ogólnie bez żadnych dziewczyn.-dodałem.-Sama nazwa na to wskazuje.
                Terii widocznie ulżyło. Bo ja wiem dlaczego? Może myślała, że poszliśmy na jakieś randki czy coś takiego.
                Zadzwonił dzwonek i we trójkę ruszyliśmy do klasy. Teraz mieliśmy geografię.

                Mimo, iż już siedzieliśmy w klasie to nauczyciela dalej nie było. Zawsze przychodzi dopiero po 5 minutach, a to masa czasu. Można jeszcze moment porozmawiać.
 Manson jest wpatrzony w swoją komórkę. Chyba pisze SMS-y z jakąś dziewczyną. No… dla mnie to już norma.
                Podchodzę i zabieram mu komórkę.
                -Er, oddawaj mi mój telefon!-włączam  skrzynkę odbiorczą.
                -Eryk!-Manson zrywa się z krzesła i próbuje mi wyrwać telefon. Strzeżone hasłem?!
                -Oddawaj!- Hmm, jakie on może mieć hasło?
                -To mój telefon!- Ok, spróbujmy. Wpisuję jako hasło słowo: hasło…. Udało się!
                -Szpieg jesteś czy co?-Aaaa już wiem. Pisał z Amelią z 2 c.
                -Nie wiedziałem, że masz numer Amelii. Proszę.-oddałem mu telefon. On śmiejąc się opadł na krzesło.
                -Ma się ten urok osobisty. Żadna mi się nie oprze.-samouwielbienie. Żywe samouwielbienie. Manson śmiał się z samego siebie. Gdy już się opanował, wskazał na moje krzesło żebym usiadł. Pogadaliśmy jeszcze chwile śmiejąc się i żartując.
                -Żadnej fajnej dziewczyny tu w szkole raczej nie znajdziesz. No, nie w moim typie.-powiedział.
                -Czy jest w ogóle jakaś dziewczyna na świecie jest w twoim typie? –proste było, że odpowiedź brzmiała…nie.
                -W tej szkole na pewno nie.-mówiłem!-Ale na świecie może jakaś sie znajdzie.
                Z takimi wymogami? Jasne…
                Nagle do klasy z mocnym uderzeniem-chyba nawet kopnięciem-drzwi wszedł nauczyciel. Był cały zdenerwowany, zmęczony i… zabiegany! Aha, i bardzo gruby. W obu rękach miał mapy, a z lewej dłoni zwisała mu czarna, biurowa teczka i nasz dziennik z wielka cyfrą 2 i literką B.
                Czuję, że nagle zrobiło się dziwnie cicho. Słychać było tylko oddech. Bardzo głośny oddech. Już chyba go nawet gdzieś słyszałem…. Patrzę na cień mojego nauczyciela i widzę zarys wielkiej jaszczurki. Nie, to nie możliwe! Bezcielesny dostał się do szkoły!

                Co ja mogę zrobić? Ta idiotka nie napisała ani słowa jak można ich pokonać.
                Nauczyciel usiadł przy biurku i w pośpiechu zaczął przetrzepywać swoje rzeczy, aby znaleźć zeszyt z notatkami. Oddychał szybko i ciągle był jeszcze czerwony. Zapewne biegł.
                -Dobrze dzieci, a więc dzisiaj musimy się trochę pośpieszyć,  aby zrealizować cały temat. Planuję wam na następną geografię sprawdzian więc zacznijmy od map.-spojrzałem na cień Bezcielesnego. Przybierał już postać całego ciała. Jeśli ten głupi nauczyciel nie zwolni tego swojego tępa, to nas wszystkich zaraz ten Bezcielesny…zabierze?
                Nagle niespodziewanie włączył się alarm przeciwpożarowy.

                Zaczyna się ewakuacja szkoły. Wychodzimy z klasy z pośpiechem (dlaczego w życiu nie można robić wszystkiego woolllnnniiieeejj???) i właśnie teraz Bezcielesny przybrał swoją trójwymiarową formę. Widzę, że wypatruje nas w tłumie więc  szukam dłoni Terii, a gdy już ją znajduję ciągnę Gerarda za kaptur bluzy, a Mansona za koszulę gdzieś dalej od Bezcielesnego.
                Po chwili jednak zaczyna kręcić mi się w głowie i to tak bardzo jakbym dostał dość dużym kawałkiem betonowej ściany. Robi mi się ciemno przed oczami  i po chwili bezwładnie padam na podłogę. Zdążyłem zauważyć jeszcze obok postać Bezcielesnego.

                Powieki mi ciążą. Nie mam siły ich podnieść i zobaczyć gdzie jestem. Chcę tylko leżeć tak, z dala od problemów. Lecz ten odpoczynek przerywa szarpanie za moje ramię.
                -Eryk, wstawaj błagam cię! Nie umieraj! Proszę cię, ja nie chcę zostać sama!-wołał do mnie dziewczęcy głos. To była Teria. Musze wstać i sprawdzić czy nic jej nie jest.
                Cały obolały podnoszę się najpierw na łokciach, a potem siadam. Czuję jakby moje kości zmieniły swoje miejsca, a mięśnie stały się tylko czymś co wypełnia ciało. Siedziałem tak może… pół sekundy? Bo Ter od razu się na mnie rzuciła i kiedy tak ściskała moją szyję,  że prawie mnie dusiła zdałem sobie sprawę jak moje życie zmieniło się w ciągu tego jednego miesiąca. Objąłem ją i nagle usłyszałem chlipanie. Przytulałeś kiedyś dziewczynę która ci się podoba, a ona nagle płacze ci w ramionach? Jeśli nie to musisz spróbować.
                -Ej, zakochani może najpierw wytłumaczycie mi gdzie my jesteśmy?- spytał Gerard, który właśnie otrzepywał z siebie sadze i małe drewienka, które poprzyczepiały mu się do dżinsów. Po chwili dołączył do niego Manson. Jego idealna blond fryzura teraz była cała z popiołu.  
                Teria puściła mnie i jeszcze sprawdziła czy aby na pewno jestem cały. Żeby ją w tym upewnić, uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła ten gest. Dopiero teraz zacząłem oglądać się dookoła.  Jeśli było na co. Cały dom był jedną wielką ruderą. Spaloną ruderą. Po podłodze walały się zwęglone kawałki drewna, a konkretniej szaf, stołu, krzeseł i… Wstałem. Podszedłem do miejsca, gdzie najprawdopodobniej zaczął się pożar. Ku mojemu zdziwieniu był to jednak…fortepian. Albo pianino, nigdy nie potrafiłem ich od siebie odróżnić. Dom był bardzo przestronny. Pierwsze piętro miało balkon z rzędem drzwi z którego można było oglądać co się dzieje na parterze. Ciekawy pomysł. Na piętro prowadziły wielkie schody z białymi barierkami…No, teraz już raczej czarnymi od sadzy.  Z pomieszczenia w którym obecnie się znajdowaliśmy można było dotrzeć do wielkiej jadalni ze stołem dla 10 osób.  Na wprost drzwi wejściowych był korytarz z wielkimi szklanymi drzwiami, które prowadziły do pokoju z fortepianem. Instrument stał na prawo od…Wielkich. Szklanych. Okien. Z powybijanymi szybami oczywiście.
                -Wyjeżdżaj mi z mojego pokoju!!!-krzyknęła jakaś dziewczyna na progu drzwi wejściowych. Jej wzrok był skierowany na pierwsze piętro, gdzie Manson zaczął zwiedzanie. Nieznajoma była mniej więcej w naszym wieku. Miała ciemnobrązowe włosy które opadały na ramiona. Nie były długie. Po prostu lekko poniżej ramion. I falowane. Oczy miała dość mocno podkreślone czarną konturówką, którą dziewczyny robią sobie zazwyczaj kreski. Źle to ująłem. One były BARDZO mocno podkreślone. Jej ubranie było…jak to ująć? Może tak: Bluzka z krótkim rękawem odsłaniająca prawe ramię w której szkarłatny kolor już prawie się zmył. Do tego sprane, jasno brązowe spodnie i bose stopy. Na dłoniach miała skurzane rękawiczki bez palców, a na prawej ręce dziwną bransoletkę z oplatającym ją srebrnym wężem. –A ty co się tak patrzysz?! Pierwszy raz dziewczynę widzisz?!-nieznajoma zwróciła się w moją stronę.
                -O MÓJ BOŻE!!! -wykrzyczała Teria podskakując w miejscu. Spojrzałem na nią i dostrzegłem, że prawie płacze ze szczęścia! Nieznajoma roześmiała się.
                -Bogiem nie jestem, ale mogę ci potwierdzić, że nie śnisz.-uśmiechnęła się do niej i ruszyła po schodach na górę do Mansona. Ja Gerard i Teria ruszyliśmy za nieznajomą.

                -Dlaczego życie tak bardzo mnie nienawidzi?-powiedziała dziewczyna opierając się o framugę drzwi do jej pokoju , krzyżując ręce- Najpierw wydaje cię na świat, potem niszczy to co kochasz, a na koniec podarowuje śmierci w prezencie.
                Hmm mądre słowa. Już ją lubię. Ma takie samo nastawienie do życia jak ja. Żyjesz, a potem umierasz, ale najpierw tracisz wszystko.
                -Kim ty w ogóle jesteś?-spytałem. Zwróciła się w moją stronę.
                -Osobą, nie widać?!-pstryknęła mi palcami przed nosem..
                 Teraz zajęła się moim przyjacielem. Z niewyobrażalną szybkością przygwoździła Mansona do osmolonej ściany, a pod podbródek podłożyła srebrny, błyszczący sztylet. Po czym powiedziała prawie szeptem:
                -Posłuchaj mnie. Włazisz do mojego starego pokoju bez zaproszenia i to w dodatku jesteś pierwszym chłopakiem, który postawił tu stopę.  Jeśli sądzisz, że jestem przeszczęśliwa z tego powodu to się mylisz ….-nagle zadzwonił do niej… telefon? No OK, ale ta dziewczyna nie wyglądała na taką, która pochodzi z tej epoki. Spojrzała na kieszeń w swoich spodniach, westchnęła, a jej sztylet w oka mgnieniu schował się do rękojeści. Włożyła ją za pas i wyciągnęła telefon.
                -Halo?-spytała do słuchawki.-Boże, aleś ty głupi żeby tak nagle do mnie dzwonić…Jasne, że tak, no inaczej nie mogę prawda?...W moim domu, a gdzie? Może na Księżycu….-roześmiała się i zaczęła krążyć po pokoju.-Przestań, dobrze znasz moje zdanie na ten temat….CO?! A spróbuj tylko!-wykrzyknęła po czym kopnęła nogą w deskę, która leżała na podłodze.-Mówię ci nie! Nie dociera to do ciebie?!...Debil….A ja cię nie znoszę.-po chwili milczenia powiedziała jednak- Ale uważaj, Bezcieleśni tylko czekają aż stracę czujność i tu wparują-nagle rozległo się pukanie do drzwi-Szybki jesteś.
                Rozłączyła się i powiedziała w nasza stronę:
                -Za mną.- wyszła na korytarz, ale gdy zobaczyła, że dalej jesteśmy w pokoju powiedziała- Na co czekacie?! Na zaproszenie?
                Ruszyliśmy za nią. Manson zachowywał się jak duch, chyba był jeszcze w szoku po tym co się stało, a Gerard stanął obok mnie i spojrzał pytającym wzrokiem  na dziewczynę przed nami.
                -Nie wiem. Ale sam widziałeś. Lepiej się jej słuchać.- tak więc zeszliśmy za nią po schodach na parter.
                Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła je z mocnym skrzypieniem.  Po drugiej stronie stał chłopak wyglądający o wiele normalniej od swojej koleżaneczki. Miał ubrania z dwudziestego pierwszego wieku, a to już coś. Co z tego, że miał skurzaną, czarną kurtkę i wyglądał jak rockowiec? A może jednak? No to faktycznie się dobrali. Para dziwaków.  Chłopak był wpatrzony w telefon i widać było, że pisze SMS-y. Nieznajoma wyrwała mu go i schowała za plecami.  On westchnął i wyciągnął dłoń. Do całej tej dziwnej dwójki dołączyło to, że nie tylko dziewczyna nosiła skórzane rękawiczki bez palców, ale też chłopak. Gdzie my w ogóle trafiliśmy?!
                -Co to? Znowu będziesz udawała, że nic nie mówisz?-powiedział. Dziewczyna kiwnęła na nas głową i uśmiechała się.  Nieznajomy spojrzał na nas.
                -O, cześć.-opuścił dłoń.-Wybaczcie, że was nie zauważyłem.-teraz zwrócił się do dziewczyny.-Przydzieleni?
                -Prorocy, nic wielkiego. Gorzej by było ze Zmiennymi. Wnerwia mnie to, że niektórzy potrafią zmieniać się nawet w pająka. Ja przemieniam się w wyrośniętego, białego wilka i nie potrafię schować się pod szafę, albo uciec pod drzwiami.-odparła.
                -Zaraz, zaraz o czym ty w ogóle mówisz? Jacy Prorocy? Jacy Zmienni?-spytał nagle Gerard.
                -No właśnie! Co to ma znaczyć? To jakiś żart? Gdzie tu są kamery, co? Tak, tak nabraliśmy się, już możecie wyjść!-krzyczał Manson, a jego głos odbijał się echem po pustych pomieszczeniach. To dodawało lekkiej mroczności temu miejscu. Spalone ściany, zniszczone przedmioty walające się po całym domu, brakuje tutaj jeszcze tego, że ktoś tu zginął. Nagle mi się wymsknęło.
                -Kto tutaj tak w ogóle mieszkał? Ty sama?
                -Nie. –odpowiedziała lakonicznie.
                -Ktoś jeszcze?
                -Tak.
                -Uraczysz mnie odpowiedzią?
                -Zależy.
                -Od czego?
                -Od tego czy przyda ci się ta odpowiedź.
                -Przyda się.-do naszej gry dołączyła Teria.
                -Bo?
                -Będziemy wiedzieć o tobie więcej.
                -A potrzebne wam to?
                -Jak masz na imię?-znowu spróbował Manson.
                -A co cię to obchodzi?!
                -Chcę wiedzieć jak będzie nazywać się moja dziewczyna.-powiedział Manson. Nieznajomy prychnął i roześmiał się. Zapadła chwila ciszy.
                -Imię nie jest istotne. To tylko zbitka kilku żałosnych liter. Twierdzę tak od zawsze i twierdzić nie przestałam.
                -Potwierdzam. Nasza rozmowa na temat twojego imienia trwała dobre dwie godziny.-powiedział nieznajomy.-Ja na szczęście tak nie robię. Mam na imię Basrar.-dodał i podał nam rękę. Uścisnęliśmy ją po kolei.-Z Młodą możecie się męczyć nawet miesiąc. Życzę powodzenia.-w tej chwili dziewczyna wyciągnęła rękę i powiedziała:
                -Jak na razie możecie się do mnie zwracać po prostu Młoda.

                Młoda rozglądała się po domu. Podeszła do spalonego fortepianu i  uklękła przy deskach, które jeszcze jakimś cudem się zachowały. Niestety nie można tego powiedzieć o całym instrumencie. Wszystko doszczętnie spalone. Dom musi być opuszczony już od co najmniej kilkudziesięciu lat, więc…jak to możliwe, że ona tu mieszkała? Na to pytanie nie ma chyba racjonalnej odpowiedzi. Klęczała tak aż nagle zaczęła nucić i grać na niewidzialnych klawiszach. Chyba przypominała sobie jak to było, gdy jeszcze był cały. Nagle zerwała się.
                -Zaraz tu będzie! Jabłko, musimy się schować, i to szybko!- zawołała do Basrara. Jabłko? Ok. Albo mi się wydawało, albo w jej głosie słychać było szczerą nienawiść.
                -Co proponujesz?- spytał.
Młoda wstała i zwróciła się do nas.
-Posłuchajcie mnie.  Razem z Basrarem schowamy się  na piętrze-wskazała palcem w górę- ale wy musicie tu zostać. Bezcielesny przybędzie lada moment.-te słowa jakoś mnie obudziły.
-Skoro ma tu przyjść, to nie lepiej żebyście z nami zostali i nam pomogli?
-Tak byłoby najlepiej, wy wiecie o nich więcej niż my!-powiedział Gerard. Pewnie sam nawet nie wiedział kim są stwory o których mówimy, ale chciał tak jak ja zatrzymać ich przy nas. Młoda podeszła do nas z nieziemskim spokojem na twarzy.
-Nie jest to dobry pomysł.-odpowiedziała.
-Dlaczego?-spytała Teria. 
-Dobra, zostawmy to. Nie możemy z wami zostać z tego powodu, ze jesteśmy tutaj z Młodą bezbronni. Nie mamy nic, czym moglibyśmy odgonić Bezcielesnego.-powiedział Basrar i stanął obok dziewczyny.
-A my mamy?!-spytał Manson.
-Nie.
-Więc nas zabije!
-Owszem.
-Kłamca. Ciekawe czy w stosunku do mnie też tak łżesz.-powiedziała ze śmiechem Młoda.-A to, że ogień nie jest ci obcy?-to było dziwne pytanie. Kto nie wie co to jest ogień?!
                -Musisz mi to wypominać?
                -Tak.
                -Dobra, dosyć. Co mamy robić jak Bezcielesny się tu zjawi? Masz jakiś plan, Młoda?-spytałem, aby przerwać ich kłótnie.
                -Oczywiście, że nie! Plany są po to żeby wymyślać je na ostatnią chwilę!-złapała Basrara za rękę i szybko pobiegli po schodach na górę. Na pożegnanie Młoda podeszła jeszcze do barierki na piętrze i zawołała:
                -Tylko nie dajcie się zabić! Jesteście mi potrzebni!
                -Do czego?!-zawołałem, ale Młoda już pobiegła do końca korytarza, który kończył się za ścianą. Tam też chyba były pokoje.
                -Wariatka jakaś, mówię wam.-powiedział Gerard.
                -A tak w ogóle to gdzie my jesteśmy?-spytał Manson. Przez tą dwójkę nawet nie zauważyłem, że nie znam tego miejsca. We czwórkę, no dobra, SZÓSTKĘ, znajdujemy się w jakimś spalonym domu, ale na pewno nie w naszym mieście. U nas takich nie ma.
                -W domu.-odpowiedział ironicznie Gerard.
                -Naprawdę?! Nie zauważyłem, wiesz?!-odparł na to Manson i odepchnął Gerarda dalej od siebie.-Nie wiem jak wy, ale ja nie będę sobie czekał na jakiegoś Bezdusznego, który ma mnie pożreć.-uniósł ręce na znak kapitulacji.
                -A kto ci powiedział, że on chce cię zjeść?! I to jest Bezcielesny!-wykrzyknęła z oburzeniem Ter. Chyba naprawdę się wściekła, ale musi też do niej dotrzeć, że Manson nie jest Prorokiem i nic o tym nie wie.
                -Na jedno wychodzi. Mnie wisi, czy idziecie ze mną czy tu zostajecie. Nara.-zrobił jeden krok i zatrzymał się z wzrokiem skierowanym na sufit. Dom dziwnie się zatrząsnął. Czułem jak cała podłoga wibruje. Kłopoty. Na bank będą kłopoty. Dom zaskrzypiał. To tak jakby uwolnił się z ramion ziemi i zaczął wstawać. Powoli wstawać.
                -Jak miło znowu was widzieć.-zasyczał głos za nami, a Manson zrobił się blady jak ściana. Odwróciłem się, a gdy to zrobiłem, zamarłem. Szybko wyszukałem ręki Terii i pociągnąłem ją do Mansona. Gerard już tam był, widocznie był szybszy ode mnie. – Myśleliście, że mi uciekniecie tak?! Ohh jakie to wielkie rozczarowanie dla was.  Na szczęście przewidziałem to i przeniosłem was do tej…już ruiny. Chciałem  tylko ją tu sprowadzić…
-Kogo?-spytałem. Bezcielesny zwrócił się w moją stronę ze swoją niesamowitą szybkością. Jego czarne jak noc oczy skrzyżowały się z moim spojrzeniem. To uczucie nigdy mnie nie opuści. To tak jakbyś  stracił umiejętność odczuwania emocji. Nie możesz się uśmiechnąć, a twoje wnętrze wypełnia pustka. Bardzo podobna do czarnej dziury. Tak można opisać jego oczy.
-Córkę czas. Tą, której ludzkie sekundy płyną we krwi. Dziewczyna przez wolę ojca złożona na ofiarę czasu. Życie w niej jednak nie poddało się i jest gdzieś na świecie. Aż nie złapiemy jej i ten czas nie zostanie ofiarowany nam jako posiłek-oblizał czarne, wąskie jak szparka wargi swoim długim, tak samo czarnym (on ma w ogóle coś kolorowego?!) rozdwojonym językiem jak u węża. Dziwnie jest tak przyglądać się stworzeniu, które ponad wszystko pragnie kogoś zabić, aby tylko jego żołądek nie pozostał pusty.
-Dlaczego to robisz? Czas można uzyskać na wiele sposobów, a zabijanie dla pożywienia to…niewybaczalne!-wykrzyknęła Teria. Zgadzam się.
Nagle coś szklanego rozbiło się na piętrze. Dźwięk rozniósł się echem po pustych pomieszczeniach domu. Bezcielesny błyskawicznie odwrócił się w stronę schodów.
                -Ktoś tam jest…-zasyczał i już chciał wchodzić na  piętro, gdy usłyszałem głos Młodej za plecami.
Mimo, iż chcecie mnie wykorzystać to jest mi was bardzo żal. Czego chciałbyś od moich Proroków?-mówiła spokojnym, opanowanym głosem, który zdradzał pewien drobny szczegół. Zabrzmiała jak dziecko szukające odpowiedzi wśród dorosłych. I Bezcielesny od razu to zauważył.
-O jak miło cię widzieć Córko czasu…To zaszczyt móc patrzeć na twoją osobę z tak bliska.- ukłonił się najniżej jak potrafił po czym ruszył w kierunku Młodej. Gdy już przy niej stał, pochylił się na wysokość jej oczu, ona wpatrywała się w niego jak zaczarowana.-Anne Marie, moja droga. Tyle wycierpiałaś, dziecko. Ale wiesz dobrze, że mogę ci pomóc.
-Musimy coś zrobić! Takie gadanie nigdy nie znaczy nic dobrego!-szepnęła do mnie Ter.
-Ty powiesz, gdzie mama?-spytała Młoda.  
-Zabiorę cię do niej.  Tylko podaj mi rękę.-Bezcielesny wyciągnął do niej swoja gadzią  „dłoń”.
-Podobno miałaś nas ratować, a nie szukać mamusi.-powiedział Manson.
                 -Seke ri Deri zeli forne. –wyrecytowała dziewczyna jako odpowiedź po czym cofnęła się do tyłu.- Rodzimy się i umieramy. Czekamy i idziemy dalej.  Cieszymy się i smucimy. Dostajemy i tracimy. Wierzymy i …widzimy.- nagle cała podłoga zapełniła się bardzo cienkimi, złotymi jak napisy w Księdze skrawkami.  Połyskiwały one w powietrzu lekkie jak piórka. Zamiast spadać wędrowały w górę. Ostrożnie mijały się płynnymi ruchami, aby po chwili całkowicie się zatrzymać. Gdy jeden z nich płynął ku mnie, wyciągnąłem do niego rękę. Musnął lekko mój palec i poczułem niezwykłe ciepło. Po chwili ten skrawek zaczął się przeistaczać. Zmienił się w złote nici, które od mojego palca zaczęły podążać do nadgarstka. Teria, Manson i Gerard zrobili to samo. Nasze nadgarstki aż po same palce były oplatane przez złote nici stworzone przez skrawki z nie wiadomo czego i nie wiadomo skąd.
                Basrar, który do tej pory gdzieś zniknął, znowu  do nas wrócił i stanął obok dziewczyny. Młoda zamknęła oczy, a chłopak…
                Ujmijmy to w puntach, OK?
1.       Chłopak zdejmuje rękawiczki.
2.       Dziewczyna dalej stoi.
3.       Zamachuje się.
4.       Dziewczyna nadal stoi.
5.       Z jego rąk wydobywają się płomienie, które okalają całe pomieszczenie.
6.       A teraz odmiana!...Dziewczyna dalej stoi.
Że, jak?! No dobra, widzę to co ma się zdarzyć, ale w życiu nie spotkałem kogoś kto potrafi panować nad ogniem! No, nie licząc bajek, opowiadań i innych bzdet, które właśnie się ziszczają. Bezcielesny nerwowo rozglądał się dookoła. Ogień pochłonął już ściany i powoli kierował się w stronę Bezcielesnego. Mimo, iż w pomieszczeniu powinno być już duszno i brak powietrza powinien nas uśmiercić , to nic takiego się nie działo. Żywioł był dziwnie spokojny, wolny, opanowany. Pewnie za spawa tego chłopaka.
Młoda wciąż z zamkniętymi oczami usiadła na podłodze. Jej klatka unosiła się delikatnie przy każdym wdechu i wracała przy wydechu. Spokój. Dlaczego do cholery wszyscy są tacy spokojni?! Młoda, Basrar, Teria, Gerard i Manson oraz ten ogień! A te skrawki?! Spojrzałem na moją rękę. Nici dalej ją oplatały i lekko poruszały się jakby wędrowały dalej.  W tej samej chwili Młoda uchyliła powieki. Jej tęczówki były tak samo złote jak skrawki, które pochłonął ogień. Już zniknęły, nici zostały, a dziewczyna wstała, podeszła do Bezcielesnego i rzekła:

-Teraz odejdziesz. Powrócisz do swoich braci, a nas wszystkich zostawisz w spokoju. Kiedyś jeszcze się spotkamy, w to nie wątpię, ale możesz być pewien, że jeśli skrzywdzisz moich przyjaciół  to nie masz ode mnie litości. Powybijam was wszystkich co do jednego i nie będę miała oporów. Odejdź, zagubione stworzenie.- w jednej chwili Bezcielesny rozpłynął się w powietrzu. Pomimo ognia, który już lizał moje stopy, dało się odczuć zimno. Młodą nagle zaczęły oplatać te same nici, które miałem na ręce. Od bosych stóp do szyi i skroni. Z każdym centymetrem ich wędrówki  zmieniał się jej strój -białą sukienkę do ziemi i szerokimi rękawami sięgającymi ponad łokieć, które odsłaniały-tym razem-oba ramiona. Gdyby nie te zbyt mocno podkreślone oczy pewnie uznałbym, ze jest bardzo ładna.  Basrar wziął wdech i ogień od razu zgasł. Razem wyszli przez główne drzwi pozostawiając za sobą tylko masę pytań i nasze wciąż oplatane nadgarstki. Dźwięk zamykanych drzwi powiedział nam, że szybko nie wrócą. I sam nawet nie wiem czy to dobrze czy źle.

2 komentarze:

  1. Kocham kocham kocham kocham!!! Moja droga, uwielbiam Twój styl pisania i sposób, jakim żywo relacjonujesz przebieg akcji. Ale czasem dialogi wydają mi się troszkę chaotyczne i muszę główkować nad tym, kto może to mówić :P nie przejmuj się tym, ja zawsze się do czegoś przyczepię. Poza tym, i tak jesteś MEGA! :* zapraszam na mój blog: http://piec-zywiolow-silence.blogspot.com/ ja też ostatnio dodałam coś tam :) i pisz jak najszybciej bo zżera mnie ciekawość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagi ;) Spróbuję się poprawić :D

      Usuń

Cześć, bardzo mi miło, że tutaj dotarłeś. Nie krępuj się, powymieniaj ze mną myśli!