wtorek, 18 listopada 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 5

14 listopada
                Słychać było metalowy brzęk, a po chwili już miałem moją Colę.
                -Co sugerujesz?-spytał Gerard. Teraz on podszedł do automatu, aby kupić napój. Otworzyłem moją puszkę. Cały korytarz w którym się znajdowaliśmy tętnił życiem. Była 15 minutowa przerwa więc wszyscy korzystali z niej w wybrany przez siebie sposób. Dziewczyny, które siedziały obok automatu plotkowały patrząc się na swoje ofiary, które przechodziły obok nich.
                -Że to byłby ciekawy pomysł. W końcu nie zawsze jest u nas wesołe miasteczko.- dałem Terii się napić.
                -Ja chcę! Oh, Gerard proszę…-Teria zrobiła proszące oczy. Zdziwiłem się, że tak dobrze dogaduje się z moim przyjacielem. Gorzej jej idzie jednak z Mansonem. Oddała mi puszkę i czekała na odpowiedź.
                Gerard oparł się o automat plecami i patrzył na nas jak ojciec zirytowany własnymi dziećmi. Po chwili jednak odpowiedział.
                -No raczej nie mam wyjścia. Pójdę z wami, ale wiecie chyba, że Mansonowi się to raczej nie spodoba? Er, prawie w ogóle nie rozmawiacie. Wczorajsze kino trochę pomogło, ale on nadal jest na ciebie wściekły.
                -Byliście wczoraj w kinie?!-spytała Teria z wyrzutem. Była zła, że jej nie zabraliśmy. Jak każda dziewczyna. Irytuje ich wszystko co chłopcy robią bez nich.-Dlaczego mnie nie zabraliście?!
                -Ter, wiesz co to jest „chłopski wieczór”?-spytał Gerard
                -Raczej nie, ale wiem, że to coś beze mnie w planie!-odparła Teria, lekko zmieszana.
                -Ogólnie bez żadnych dziewczyn.-dodałem.-Sama nazwa na to wskazuje.
                Terii widocznie ulżyło. Bo ja wiem dlaczego? Może myślała, że poszliśmy na jakieś randki czy coś takiego.
                Zadzwonił dzwonek i we trójkę ruszyliśmy do klasy. Teraz mieliśmy geografię.

                Mimo, iż już siedzieliśmy w klasie to nauczyciela dalej nie było. Zawsze przychodzi dopiero po 5 minutach, a to masa czasu. Można jeszcze moment porozmawiać.
 Manson jest wpatrzony w swoją komórkę. Chyba pisze SMS-y z jakąś dziewczyną. No… dla mnie to już norma.
                Podchodzę i zabieram mu komórkę.
                -Er, oddawaj mi mój telefon!-włączam  skrzynkę odbiorczą.
                -Eryk!-Manson zrywa się z krzesła i próbuje mi wyrwać telefon. Strzeżone hasłem?!
                -Oddawaj!- Hmm, jakie on może mieć hasło?
                -To mój telefon!- Ok, spróbujmy. Wpisuję jako hasło słowo: hasło…. Udało się!
                -Szpieg jesteś czy co?-Aaaa już wiem. Pisał z Amelią z 2 c.
                -Nie wiedziałem, że masz numer Amelii. Proszę.-oddałem mu telefon. On śmiejąc się opadł na krzesło.
                -Ma się ten urok osobisty. Żadna mi się nie oprze.-samouwielbienie. Żywe samouwielbienie. Manson śmiał się z samego siebie. Gdy już się opanował, wskazał na moje krzesło żebym usiadł. Pogadaliśmy jeszcze chwile śmiejąc się i żartując.
                -Żadnej fajnej dziewczyny tu w szkole raczej nie znajdziesz. No, nie w moim typie.-powiedział.
                -Czy jest w ogóle jakaś dziewczyna na świecie jest w twoim typie? –proste było, że odpowiedź brzmiała…nie.
                -W tej szkole na pewno nie.-mówiłem!-Ale na świecie może jakaś sie znajdzie.
                Z takimi wymogami? Jasne…
                Nagle do klasy z mocnym uderzeniem-chyba nawet kopnięciem-drzwi wszedł nauczyciel. Był cały zdenerwowany, zmęczony i… zabiegany! Aha, i bardzo gruby. W obu rękach miał mapy, a z lewej dłoni zwisała mu czarna, biurowa teczka i nasz dziennik z wielka cyfrą 2 i literką B.
                Czuję, że nagle zrobiło się dziwnie cicho. Słychać było tylko oddech. Bardzo głośny oddech. Już chyba go nawet gdzieś słyszałem…. Patrzę na cień mojego nauczyciela i widzę zarys wielkiej jaszczurki. Nie, to nie możliwe! Bezcielesny dostał się do szkoły!

                Co ja mogę zrobić? Ta idiotka nie napisała ani słowa jak można ich pokonać.
                Nauczyciel usiadł przy biurku i w pośpiechu zaczął przetrzepywać swoje rzeczy, aby znaleźć zeszyt z notatkami. Oddychał szybko i ciągle był jeszcze czerwony. Zapewne biegł.
                -Dobrze dzieci, a więc dzisiaj musimy się trochę pośpieszyć,  aby zrealizować cały temat. Planuję wam na następną geografię sprawdzian więc zacznijmy od map.-spojrzałem na cień Bezcielesnego. Przybierał już postać całego ciała. Jeśli ten głupi nauczyciel nie zwolni tego swojego tępa, to nas wszystkich zaraz ten Bezcielesny…zabierze?
                Nagle niespodziewanie włączył się alarm przeciwpożarowy.

                Zaczyna się ewakuacja szkoły. Wychodzimy z klasy z pośpiechem (dlaczego w życiu nie można robić wszystkiego woolllnnniiieeejj???) i właśnie teraz Bezcielesny przybrał swoją trójwymiarową formę. Widzę, że wypatruje nas w tłumie więc  szukam dłoni Terii, a gdy już ją znajduję ciągnę Gerarda za kaptur bluzy, a Mansona za koszulę gdzieś dalej od Bezcielesnego.
                Po chwili jednak zaczyna kręcić mi się w głowie i to tak bardzo jakbym dostał dość dużym kawałkiem betonowej ściany. Robi mi się ciemno przed oczami  i po chwili bezwładnie padam na podłogę. Zdążyłem zauważyć jeszcze obok postać Bezcielesnego.

                Powieki mi ciążą. Nie mam siły ich podnieść i zobaczyć gdzie jestem. Chcę tylko leżeć tak, z dala od problemów. Lecz ten odpoczynek przerywa szarpanie za moje ramię.
                -Eryk, wstawaj błagam cię! Nie umieraj! Proszę cię, ja nie chcę zostać sama!-wołał do mnie dziewczęcy głos. To była Teria. Musze wstać i sprawdzić czy nic jej nie jest.
                Cały obolały podnoszę się najpierw na łokciach, a potem siadam. Czuję jakby moje kości zmieniły swoje miejsca, a mięśnie stały się tylko czymś co wypełnia ciało. Siedziałem tak może… pół sekundy? Bo Ter od razu się na mnie rzuciła i kiedy tak ściskała moją szyję,  że prawie mnie dusiła zdałem sobie sprawę jak moje życie zmieniło się w ciągu tego jednego miesiąca. Objąłem ją i nagle usłyszałem chlipanie. Przytulałeś kiedyś dziewczynę która ci się podoba, a ona nagle płacze ci w ramionach? Jeśli nie to musisz spróbować.
                -Ej, zakochani może najpierw wytłumaczycie mi gdzie my jesteśmy?- spytał Gerard, który właśnie otrzepywał z siebie sadze i małe drewienka, które poprzyczepiały mu się do dżinsów. Po chwili dołączył do niego Manson. Jego idealna blond fryzura teraz była cała z popiołu.  
                Teria puściła mnie i jeszcze sprawdziła czy aby na pewno jestem cały. Żeby ją w tym upewnić, uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła ten gest. Dopiero teraz zacząłem oglądać się dookoła.  Jeśli było na co. Cały dom był jedną wielką ruderą. Spaloną ruderą. Po podłodze walały się zwęglone kawałki drewna, a konkretniej szaf, stołu, krzeseł i… Wstałem. Podszedłem do miejsca, gdzie najprawdopodobniej zaczął się pożar. Ku mojemu zdziwieniu był to jednak…fortepian. Albo pianino, nigdy nie potrafiłem ich od siebie odróżnić. Dom był bardzo przestronny. Pierwsze piętro miało balkon z rzędem drzwi z którego można było oglądać co się dzieje na parterze. Ciekawy pomysł. Na piętro prowadziły wielkie schody z białymi barierkami…No, teraz już raczej czarnymi od sadzy.  Z pomieszczenia w którym obecnie się znajdowaliśmy można było dotrzeć do wielkiej jadalni ze stołem dla 10 osób.  Na wprost drzwi wejściowych był korytarz z wielkimi szklanymi drzwiami, które prowadziły do pokoju z fortepianem. Instrument stał na prawo od…Wielkich. Szklanych. Okien. Z powybijanymi szybami oczywiście.
                -Wyjeżdżaj mi z mojego pokoju!!!-krzyknęła jakaś dziewczyna na progu drzwi wejściowych. Jej wzrok był skierowany na pierwsze piętro, gdzie Manson zaczął zwiedzanie. Nieznajoma była mniej więcej w naszym wieku. Miała ciemnobrązowe włosy które opadały na ramiona. Nie były długie. Po prostu lekko poniżej ramion. I falowane. Oczy miała dość mocno podkreślone czarną konturówką, którą dziewczyny robią sobie zazwyczaj kreski. Źle to ująłem. One były BARDZO mocno podkreślone. Jej ubranie było…jak to ująć? Może tak: Bluzka z krótkim rękawem odsłaniająca prawe ramię w której szkarłatny kolor już prawie się zmył. Do tego sprane, jasno brązowe spodnie i bose stopy. Na dłoniach miała skurzane rękawiczki bez palców, a na prawej ręce dziwną bransoletkę z oplatającym ją srebrnym wężem. –A ty co się tak patrzysz?! Pierwszy raz dziewczynę widzisz?!-nieznajoma zwróciła się w moją stronę.
                -O MÓJ BOŻE!!! -wykrzyczała Teria podskakując w miejscu. Spojrzałem na nią i dostrzegłem, że prawie płacze ze szczęścia! Nieznajoma roześmiała się.
                -Bogiem nie jestem, ale mogę ci potwierdzić, że nie śnisz.-uśmiechnęła się do niej i ruszyła po schodach na górę do Mansona. Ja Gerard i Teria ruszyliśmy za nieznajomą.

                -Dlaczego życie tak bardzo mnie nienawidzi?-powiedziała dziewczyna opierając się o framugę drzwi do jej pokoju , krzyżując ręce- Najpierw wydaje cię na świat, potem niszczy to co kochasz, a na koniec podarowuje śmierci w prezencie.
                Hmm mądre słowa. Już ją lubię. Ma takie samo nastawienie do życia jak ja. Żyjesz, a potem umierasz, ale najpierw tracisz wszystko.
                -Kim ty w ogóle jesteś?-spytałem. Zwróciła się w moją stronę.
                -Osobą, nie widać?!-pstryknęła mi palcami przed nosem..
                 Teraz zajęła się moim przyjacielem. Z niewyobrażalną szybkością przygwoździła Mansona do osmolonej ściany, a pod podbródek podłożyła srebrny, błyszczący sztylet. Po czym powiedziała prawie szeptem:
                -Posłuchaj mnie. Włazisz do mojego starego pokoju bez zaproszenia i to w dodatku jesteś pierwszym chłopakiem, który postawił tu stopę.  Jeśli sądzisz, że jestem przeszczęśliwa z tego powodu to się mylisz ….-nagle zadzwonił do niej… telefon? No OK, ale ta dziewczyna nie wyglądała na taką, która pochodzi z tej epoki. Spojrzała na kieszeń w swoich spodniach, westchnęła, a jej sztylet w oka mgnieniu schował się do rękojeści. Włożyła ją za pas i wyciągnęła telefon.
                -Halo?-spytała do słuchawki.-Boże, aleś ty głupi żeby tak nagle do mnie dzwonić…Jasne, że tak, no inaczej nie mogę prawda?...W moim domu, a gdzie? Może na Księżycu….-roześmiała się i zaczęła krążyć po pokoju.-Przestań, dobrze znasz moje zdanie na ten temat….CO?! A spróbuj tylko!-wykrzyknęła po czym kopnęła nogą w deskę, która leżała na podłodze.-Mówię ci nie! Nie dociera to do ciebie?!...Debil….A ja cię nie znoszę.-po chwili milczenia powiedziała jednak- Ale uważaj, Bezcieleśni tylko czekają aż stracę czujność i tu wparują-nagle rozległo się pukanie do drzwi-Szybki jesteś.
                Rozłączyła się i powiedziała w nasza stronę:
                -Za mną.- wyszła na korytarz, ale gdy zobaczyła, że dalej jesteśmy w pokoju powiedziała- Na co czekacie?! Na zaproszenie?
                Ruszyliśmy za nią. Manson zachowywał się jak duch, chyba był jeszcze w szoku po tym co się stało, a Gerard stanął obok mnie i spojrzał pytającym wzrokiem  na dziewczynę przed nami.
                -Nie wiem. Ale sam widziałeś. Lepiej się jej słuchać.- tak więc zeszliśmy za nią po schodach na parter.
                Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła je z mocnym skrzypieniem.  Po drugiej stronie stał chłopak wyglądający o wiele normalniej od swojej koleżaneczki. Miał ubrania z dwudziestego pierwszego wieku, a to już coś. Co z tego, że miał skurzaną, czarną kurtkę i wyglądał jak rockowiec? A może jednak? No to faktycznie się dobrali. Para dziwaków.  Chłopak był wpatrzony w telefon i widać było, że pisze SMS-y. Nieznajoma wyrwała mu go i schowała za plecami.  On westchnął i wyciągnął dłoń. Do całej tej dziwnej dwójki dołączyło to, że nie tylko dziewczyna nosiła skórzane rękawiczki bez palców, ale też chłopak. Gdzie my w ogóle trafiliśmy?!
                -Co to? Znowu będziesz udawała, że nic nie mówisz?-powiedział. Dziewczyna kiwnęła na nas głową i uśmiechała się.  Nieznajomy spojrzał na nas.
                -O, cześć.-opuścił dłoń.-Wybaczcie, że was nie zauważyłem.-teraz zwrócił się do dziewczyny.-Przydzieleni?
                -Prorocy, nic wielkiego. Gorzej by było ze Zmiennymi. Wnerwia mnie to, że niektórzy potrafią zmieniać się nawet w pająka. Ja przemieniam się w wyrośniętego, białego wilka i nie potrafię schować się pod szafę, albo uciec pod drzwiami.-odparła.
                -Zaraz, zaraz o czym ty w ogóle mówisz? Jacy Prorocy? Jacy Zmienni?-spytał nagle Gerard.
                -No właśnie! Co to ma znaczyć? To jakiś żart? Gdzie tu są kamery, co? Tak, tak nabraliśmy się, już możecie wyjść!-krzyczał Manson, a jego głos odbijał się echem po pustych pomieszczeniach. To dodawało lekkiej mroczności temu miejscu. Spalone ściany, zniszczone przedmioty walające się po całym domu, brakuje tutaj jeszcze tego, że ktoś tu zginął. Nagle mi się wymsknęło.
                -Kto tutaj tak w ogóle mieszkał? Ty sama?
                -Nie. –odpowiedziała lakonicznie.
                -Ktoś jeszcze?
                -Tak.
                -Uraczysz mnie odpowiedzią?
                -Zależy.
                -Od czego?
                -Od tego czy przyda ci się ta odpowiedź.
                -Przyda się.-do naszej gry dołączyła Teria.
                -Bo?
                -Będziemy wiedzieć o tobie więcej.
                -A potrzebne wam to?
                -Jak masz na imię?-znowu spróbował Manson.
                -A co cię to obchodzi?!
                -Chcę wiedzieć jak będzie nazywać się moja dziewczyna.-powiedział Manson. Nieznajomy prychnął i roześmiał się. Zapadła chwila ciszy.
                -Imię nie jest istotne. To tylko zbitka kilku żałosnych liter. Twierdzę tak od zawsze i twierdzić nie przestałam.
                -Potwierdzam. Nasza rozmowa na temat twojego imienia trwała dobre dwie godziny.-powiedział nieznajomy.-Ja na szczęście tak nie robię. Mam na imię Basrar.-dodał i podał nam rękę. Uścisnęliśmy ją po kolei.-Z Młodą możecie się męczyć nawet miesiąc. Życzę powodzenia.-w tej chwili dziewczyna wyciągnęła rękę i powiedziała:
                -Jak na razie możecie się do mnie zwracać po prostu Młoda.

                Młoda rozglądała się po domu. Podeszła do spalonego fortepianu i  uklękła przy deskach, które jeszcze jakimś cudem się zachowały. Niestety nie można tego powiedzieć o całym instrumencie. Wszystko doszczętnie spalone. Dom musi być opuszczony już od co najmniej kilkudziesięciu lat, więc…jak to możliwe, że ona tu mieszkała? Na to pytanie nie ma chyba racjonalnej odpowiedzi. Klęczała tak aż nagle zaczęła nucić i grać na niewidzialnych klawiszach. Chyba przypominała sobie jak to było, gdy jeszcze był cały. Nagle zerwała się.
                -Zaraz tu będzie! Jabłko, musimy się schować, i to szybko!- zawołała do Basrara. Jabłko? Ok. Albo mi się wydawało, albo w jej głosie słychać było szczerą nienawiść.
                -Co proponujesz?- spytał.
Młoda wstała i zwróciła się do nas.
-Posłuchajcie mnie.  Razem z Basrarem schowamy się  na piętrze-wskazała palcem w górę- ale wy musicie tu zostać. Bezcielesny przybędzie lada moment.-te słowa jakoś mnie obudziły.
-Skoro ma tu przyjść, to nie lepiej żebyście z nami zostali i nam pomogli?
-Tak byłoby najlepiej, wy wiecie o nich więcej niż my!-powiedział Gerard. Pewnie sam nawet nie wiedział kim są stwory o których mówimy, ale chciał tak jak ja zatrzymać ich przy nas. Młoda podeszła do nas z nieziemskim spokojem na twarzy.
-Nie jest to dobry pomysł.-odpowiedziała.
-Dlaczego?-spytała Teria. 
-Dobra, zostawmy to. Nie możemy z wami zostać z tego powodu, ze jesteśmy tutaj z Młodą bezbronni. Nie mamy nic, czym moglibyśmy odgonić Bezcielesnego.-powiedział Basrar i stanął obok dziewczyny.
-A my mamy?!-spytał Manson.
-Nie.
-Więc nas zabije!
-Owszem.
-Kłamca. Ciekawe czy w stosunku do mnie też tak łżesz.-powiedziała ze śmiechem Młoda.-A to, że ogień nie jest ci obcy?-to było dziwne pytanie. Kto nie wie co to jest ogień?!
                -Musisz mi to wypominać?
                -Tak.
                -Dobra, dosyć. Co mamy robić jak Bezcielesny się tu zjawi? Masz jakiś plan, Młoda?-spytałem, aby przerwać ich kłótnie.
                -Oczywiście, że nie! Plany są po to żeby wymyślać je na ostatnią chwilę!-złapała Basrara za rękę i szybko pobiegli po schodach na górę. Na pożegnanie Młoda podeszła jeszcze do barierki na piętrze i zawołała:
                -Tylko nie dajcie się zabić! Jesteście mi potrzebni!
                -Do czego?!-zawołałem, ale Młoda już pobiegła do końca korytarza, który kończył się za ścianą. Tam też chyba były pokoje.
                -Wariatka jakaś, mówię wam.-powiedział Gerard.
                -A tak w ogóle to gdzie my jesteśmy?-spytał Manson. Przez tą dwójkę nawet nie zauważyłem, że nie znam tego miejsca. We czwórkę, no dobra, SZÓSTKĘ, znajdujemy się w jakimś spalonym domu, ale na pewno nie w naszym mieście. U nas takich nie ma.
                -W domu.-odpowiedział ironicznie Gerard.
                -Naprawdę?! Nie zauważyłem, wiesz?!-odparł na to Manson i odepchnął Gerarda dalej od siebie.-Nie wiem jak wy, ale ja nie będę sobie czekał na jakiegoś Bezdusznego, który ma mnie pożreć.-uniósł ręce na znak kapitulacji.
                -A kto ci powiedział, że on chce cię zjeść?! I to jest Bezcielesny!-wykrzyknęła z oburzeniem Ter. Chyba naprawdę się wściekła, ale musi też do niej dotrzeć, że Manson nie jest Prorokiem i nic o tym nie wie.
                -Na jedno wychodzi. Mnie wisi, czy idziecie ze mną czy tu zostajecie. Nara.-zrobił jeden krok i zatrzymał się z wzrokiem skierowanym na sufit. Dom dziwnie się zatrząsnął. Czułem jak cała podłoga wibruje. Kłopoty. Na bank będą kłopoty. Dom zaskrzypiał. To tak jakby uwolnił się z ramion ziemi i zaczął wstawać. Powoli wstawać.
                -Jak miło znowu was widzieć.-zasyczał głos za nami, a Manson zrobił się blady jak ściana. Odwróciłem się, a gdy to zrobiłem, zamarłem. Szybko wyszukałem ręki Terii i pociągnąłem ją do Mansona. Gerard już tam był, widocznie był szybszy ode mnie. – Myśleliście, że mi uciekniecie tak?! Ohh jakie to wielkie rozczarowanie dla was.  Na szczęście przewidziałem to i przeniosłem was do tej…już ruiny. Chciałem  tylko ją tu sprowadzić…
-Kogo?-spytałem. Bezcielesny zwrócił się w moją stronę ze swoją niesamowitą szybkością. Jego czarne jak noc oczy skrzyżowały się z moim spojrzeniem. To uczucie nigdy mnie nie opuści. To tak jakbyś  stracił umiejętność odczuwania emocji. Nie możesz się uśmiechnąć, a twoje wnętrze wypełnia pustka. Bardzo podobna do czarnej dziury. Tak można opisać jego oczy.
-Córkę czas. Tą, której ludzkie sekundy płyną we krwi. Dziewczyna przez wolę ojca złożona na ofiarę czasu. Życie w niej jednak nie poddało się i jest gdzieś na świecie. Aż nie złapiemy jej i ten czas nie zostanie ofiarowany nam jako posiłek-oblizał czarne, wąskie jak szparka wargi swoim długim, tak samo czarnym (on ma w ogóle coś kolorowego?!) rozdwojonym językiem jak u węża. Dziwnie jest tak przyglądać się stworzeniu, które ponad wszystko pragnie kogoś zabić, aby tylko jego żołądek nie pozostał pusty.
-Dlaczego to robisz? Czas można uzyskać na wiele sposobów, a zabijanie dla pożywienia to…niewybaczalne!-wykrzyknęła Teria. Zgadzam się.
Nagle coś szklanego rozbiło się na piętrze. Dźwięk rozniósł się echem po pustych pomieszczeniach domu. Bezcielesny błyskawicznie odwrócił się w stronę schodów.
                -Ktoś tam jest…-zasyczał i już chciał wchodzić na  piętro, gdy usłyszałem głos Młodej za plecami.
Mimo, iż chcecie mnie wykorzystać to jest mi was bardzo żal. Czego chciałbyś od moich Proroków?-mówiła spokojnym, opanowanym głosem, który zdradzał pewien drobny szczegół. Zabrzmiała jak dziecko szukające odpowiedzi wśród dorosłych. I Bezcielesny od razu to zauważył.
-O jak miło cię widzieć Córko czasu…To zaszczyt móc patrzeć na twoją osobę z tak bliska.- ukłonił się najniżej jak potrafił po czym ruszył w kierunku Młodej. Gdy już przy niej stał, pochylił się na wysokość jej oczu, ona wpatrywała się w niego jak zaczarowana.-Anne Marie, moja droga. Tyle wycierpiałaś, dziecko. Ale wiesz dobrze, że mogę ci pomóc.
-Musimy coś zrobić! Takie gadanie nigdy nie znaczy nic dobrego!-szepnęła do mnie Ter.
-Ty powiesz, gdzie mama?-spytała Młoda.  
-Zabiorę cię do niej.  Tylko podaj mi rękę.-Bezcielesny wyciągnął do niej swoja gadzią  „dłoń”.
-Podobno miałaś nas ratować, a nie szukać mamusi.-powiedział Manson.
                 -Seke ri Deri zeli forne. –wyrecytowała dziewczyna jako odpowiedź po czym cofnęła się do tyłu.- Rodzimy się i umieramy. Czekamy i idziemy dalej.  Cieszymy się i smucimy. Dostajemy i tracimy. Wierzymy i …widzimy.- nagle cała podłoga zapełniła się bardzo cienkimi, złotymi jak napisy w Księdze skrawkami.  Połyskiwały one w powietrzu lekkie jak piórka. Zamiast spadać wędrowały w górę. Ostrożnie mijały się płynnymi ruchami, aby po chwili całkowicie się zatrzymać. Gdy jeden z nich płynął ku mnie, wyciągnąłem do niego rękę. Musnął lekko mój palec i poczułem niezwykłe ciepło. Po chwili ten skrawek zaczął się przeistaczać. Zmienił się w złote nici, które od mojego palca zaczęły podążać do nadgarstka. Teria, Manson i Gerard zrobili to samo. Nasze nadgarstki aż po same palce były oplatane przez złote nici stworzone przez skrawki z nie wiadomo czego i nie wiadomo skąd.
                Basrar, który do tej pory gdzieś zniknął, znowu  do nas wrócił i stanął obok dziewczyny. Młoda zamknęła oczy, a chłopak…
                Ujmijmy to w puntach, OK?
1.       Chłopak zdejmuje rękawiczki.
2.       Dziewczyna dalej stoi.
3.       Zamachuje się.
4.       Dziewczyna nadal stoi.
5.       Z jego rąk wydobywają się płomienie, które okalają całe pomieszczenie.
6.       A teraz odmiana!...Dziewczyna dalej stoi.
Że, jak?! No dobra, widzę to co ma się zdarzyć, ale w życiu nie spotkałem kogoś kto potrafi panować nad ogniem! No, nie licząc bajek, opowiadań i innych bzdet, które właśnie się ziszczają. Bezcielesny nerwowo rozglądał się dookoła. Ogień pochłonął już ściany i powoli kierował się w stronę Bezcielesnego. Mimo, iż w pomieszczeniu powinno być już duszno i brak powietrza powinien nas uśmiercić , to nic takiego się nie działo. Żywioł był dziwnie spokojny, wolny, opanowany. Pewnie za spawa tego chłopaka.
Młoda wciąż z zamkniętymi oczami usiadła na podłodze. Jej klatka unosiła się delikatnie przy każdym wdechu i wracała przy wydechu. Spokój. Dlaczego do cholery wszyscy są tacy spokojni?! Młoda, Basrar, Teria, Gerard i Manson oraz ten ogień! A te skrawki?! Spojrzałem na moją rękę. Nici dalej ją oplatały i lekko poruszały się jakby wędrowały dalej.  W tej samej chwili Młoda uchyliła powieki. Jej tęczówki były tak samo złote jak skrawki, które pochłonął ogień. Już zniknęły, nici zostały, a dziewczyna wstała, podeszła do Bezcielesnego i rzekła:

-Teraz odejdziesz. Powrócisz do swoich braci, a nas wszystkich zostawisz w spokoju. Kiedyś jeszcze się spotkamy, w to nie wątpię, ale możesz być pewien, że jeśli skrzywdzisz moich przyjaciół  to nie masz ode mnie litości. Powybijam was wszystkich co do jednego i nie będę miała oporów. Odejdź, zagubione stworzenie.- w jednej chwili Bezcielesny rozpłynął się w powietrzu. Pomimo ognia, który już lizał moje stopy, dało się odczuć zimno. Młodą nagle zaczęły oplatać te same nici, które miałem na ręce. Od bosych stóp do szyi i skroni. Z każdym centymetrem ich wędrówki  zmieniał się jej strój -białą sukienkę do ziemi i szerokimi rękawami sięgającymi ponad łokieć, które odsłaniały-tym razem-oba ramiona. Gdyby nie te zbyt mocno podkreślone oczy pewnie uznałbym, ze jest bardzo ładna.  Basrar wziął wdech i ogień od razu zgasł. Razem wyszli przez główne drzwi pozostawiając za sobą tylko masę pytań i nasze wciąż oplatane nadgarstki. Dźwięk zamykanych drzwi powiedział nam, że szybko nie wrócą. I sam nawet nie wiem czy to dobrze czy źle.

czwartek, 23 października 2014

„Sny o zagładzie" w innej wersji!

Historia:
Siedzę sobie na Facebooku i spoglądam na posty znajomych na stronie głównej :)
Nagle wyskakuje mi post z grupy w której jestem (o książkach oczywiście :3 ) czy można udostępnia swoje blogi w grupie..... patrze na komentarze i zobaczyłam link. Weszłam. Spodobało mi się. Można tam pisać książki i nawet robić własną okładkę :D
Oto link do mojego konta: http://www.wattpad.com/user/KlaudiaJurczyk
KONIEC PRZEKAZU :*

środa, 22 października 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 4

Dopiero co wróciłem z kina, a już zabieram się do książki, którą dała mi Teria.
Kartki były delikatne i cienkie. Wydawało by się, że mogą w każdej chwili się rozerwać, ale pozostawały całe nawet przy najmocniejszym lub nagłym szarpnięciu. Leżałem spokojnie na łóżku w swoim pokoju. Zamknąłem Księgę, aby lepiej przyjrzeć się jej z zewnątrz. Okładka była gruba i możliwe, że wykonana z drewna? Nie ważne, jak chcesz ją sobie wyobrazić to ci ją opisze w skrócie: wielka, gruba, ciężka książka. A dla dociekliwych i próbujących ją sobie wyobrazić macie to:
                Okładka jak już wspominałem, gruba. Na środku była tarcza zegara ze złotymi cyframi rzymskimi. Jej wskazówki były ustawione na godzinę 18:23. Sięgnąłem po mój telefon z szafki nocnej i przeczytałem godzinę. 18:23. Identyczna. Ciekawe jak to jest zrobione? Jaki to może być mechanizm?
                Okładka była otoczona nieznanymi dla mnie znakami. Były jednocześnie intrygujące i jakby przypominające dziecięce bazgroły. Co zadziwiające były zapisane w jakimś określonym porządku. Jakby to był inny język.  Wszystkie złote. Czy jest to jakiś znak rozpoznawczy tej Księgi? Złoto? No dobra, nie ważne.
                Strona tytułowa: wiecie.
                Druga kartka zawierała zdjęcie na pół strony przedstawiające Bezcielesnego. A po prawej ten tekst:
Bezcieleśni- istoty między wymiarowe. Dla nierozumiejących- są zdolne do teleportacji. Ich wygląd jak dla mnie przypomina dwumetrowe salamandry plamiste bez żółtych plamek. Poruszają się na dwóch tylnych odnóżach.
                Nie wszyscy są na tyle spostrzegawczy żeby zauważyć, iż Bezcieleśni są bez wyjątku cali czarni. Nie jest to przypadkowe. Bezcieleśni stworzeni zostali z cieni ludzi, którzy za bardzo się spieszyli.  Zawsze brak dla nich czasu. Pragną go za wszelką cenę. Lecz najbardziej upodobali sobie Proroków.
                Gdy ludziom zaczyna brakować czasu (spóźnienia do pracy, szkoły) ich cienie przybierają postać Bezcielesnego. Później istota towarzyszy im w każdym miejscu aż nie przestaną być ciągle zabiegani. Czasem, gdy Bezcielesny zbyt długo żywi się czasem, potrafi uwolnić się z postaci cienia i przeobrazić się w istotę trójwymiarową. Nazwa Bezcieleśni pochodzi właśnie z tej historii, chyba już nie musze tłumaczyć.

Astalia (lub Estia)- szkoła dla uzdolnionych w jakimś niezrozumiałym stopniu dzieci. W Astalii panuje określony system dzięki któremu każda klasa jest zgrana, i nie sprzecza się miedzy sobą. Położenie Astalii jest objęte tajemnicą, lecz ucznia tej szkoły można rozpoznać po charakterystycznej dla ludzi bejsbolówce z  naszytą na lewej stronie drukowaną literą A.
                Oto system przydzielania uczniów w Astalii:
Obdarzeni- uczniowie obdarzeni (stąd nazwa) nadludzką mocą np.: panowanie nad ogniem, muzyką itp. Obdarzeni są klasyfikowani na 5 różnych stopni. 1 oznacza nie groźny dla środowiska, a 5 niebezpieczni dla otoczenia.  Uczniowie tej grupy są zobowiązani noszenie skórzanych rękawiczek blokujących ich zdolności.

Podróżnicy (jedni z najbardziej licznych grup w Astalii, przez astalijczyków zwani także: Przybłędy)- uczniowie, którzy podróżowali na zapomnianych, nieznanych, lub już nieistniejących krainach. Są najbardziej liczną grupą, i co rok w Astalii pojawia się ich bardzo dużo. To około połowa wszystkich astalijczyków.  Moja wcześniejsza definicja: dzieci, które podróżowały w sposób magiczny, lub za pośrednictwem Przewodników.

Przewodnicy (przez astalijczyków zwani także: Kompasy)- uczniowie, którzy nadzorowali wyprawy Podróżników. Najczęściej są mieszkańcami tych krain.

Ostatni (przez astalijczyków zwani także: Dinozaury)- uczniowie zamieszkujący dawniej krainy, które teraz są zniszczone, lub już nie istnieją.

Opętani (przez astalijczyków zwani także: Duszki) – uczniowie, którzy widzą duchy i potrafią z nimi rozmawiać.

Zmienni (przez astalijczyków zwani także: Zwierzaczki)- uczniowie ci potrafią zmieniać swoją postać. Lecz nie w przedmioty, a w zwierzęta tj. psy, koty, myszy, wilki itp.


Prorocy (przez astalijczyków zwani także: Podglądacze)- uczniowie potrafiący patrzeć w niedaleką przyszłość. Zazwyczaj wizje objawiają się kiedy przyszłość szybko ulega zmianie. 

Co?! Co?! Coooo?! Czyli, że.. Ale jak?! Że…? Nie no to na pewno są jakieś żarty! Inaczej już bym tam był co nie? Prawda? A spróbuj powiedzieć, że nie, to zaspojleruje ci całe twoje życie!

                Skoro tak, to możliwe, że Ter już tam była. A ta cała Vita? Może też tam chodzi, w końcu Teria potrafi nawijać o niej godzinami.  Mam 14 lat. Niezwykły dar. Trzymam przed sobą księgę, która została napisana przez sam czas, z tego co wiem.  No dobra, wracam do lektury.

Strażnicy- uczniowie, którzy przez określony czas sprawują opiekę nad danym uczniem Astalii, lub dziećmi, które odmówiły zastania w Estii. Ten czas trwa mnie więcej pół roku. Po upływie tego czasu, Strażnikowi zostaje przydzielony kolejny uczeń. Sam strażnik nigdy nie wybiera sobie osoby, którą ma się opiekować. To czuje się w sercu, gdy się ją spotka. Strażnicy są jednymi z najrzadszych uczniów w Astalii.

Muzycy (przez astalijczyków zwani również: Nutki)- uczniowie, którzy potrafią panować nad muzyką.

                Później były już tylko puste kartki. Naprawdę. Nie było na nich nic. Żadnego złotego lub zwykłego słowa. Ani literki. Nic.

                Hmm, to jedyna książka, którą przeczytałem w tak krótkim czasie. A dokładniej…10 minut? No dobrze, pora już jednak iść spać. 

poniedziałek, 20 października 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 3

13 października 2014r.
                Przez cały weekend myślałem o tym co powiedziała mi Teria. Czyli nie byłem, i nie jestem jedynym „Prorokiem” jak to powiedział Bezcielesny? A może jest nas więcej, i to na wyciągnięcie ręki? Skoro tak to dlaczego przez te wszystkie lata musiałem się ukrywać?! Tak dużo pytań w tak krótkim czasie. Ale chociaż mam przynajmniej jedną odpowiedź: dlaczego tak dobrze się z nią dogadywałem.
                Spakowałem wszystkie książki do szkoły i poszedłem na przystanek. Było trochę zimno, już dało się odczuć, że nadchodziła jesień.
                Usiadłem na ławce, aż nagle nadszedł Manson z-jak na niego- bardzo złą i obrażoną miną. Opadł ciężko na ławkę i nie odezwał się do mnie ani słowem.
                -Cześć.-powiedziałem do niego i z zdziwioną miną przyglądałem się mu, ale on dalej patrzył przed siebie na ulice.
                -Cześć.-powtórzyłem. Gwałtownie się wyprostował.
                -Nie odzywaj się już do mnie. –powiedział dalej patrząc na przejeżdżające auta.
                -Bo?-spytałem.
                -Boooo mnie olewasz już drugi tydzień. Widzimy się tylko na przystanku, ale i tak ze mną nie gadasz tylko ciągle piszesz tą nową.-powiedział z wyrzutem.
                -Wybacz wasza królewska mość, że raczyłem pana obrazić, sir.
                -Nie wybaczam. I przypomnij sobie kto jest twoim przyjacielem od 14 lat.
                -Ty, ale to, że teraz dużo rozmawiam z Ter, nie oznacza, ze całkiem o tobie zapomniałem!-denerwuję się na niego, bo zachowuje się jak dzieciak.
                -No, panie mądraliński. Jakoś na to wygląda.-spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach urazę.
                -Jeśli tak, to sorry, Manson. Co powiesz chłopie na taki układ.-objąłem go ramieniem i robiłem róże gesty drugą ręką w powietrzu.-Ty, ja i kino. Chciałeś przecież iść na ten horror co nie?
                -Chciałem, ale z Erykiem, a wiem, że na pewno zaprosisz Terię.-chwycił moje ramie i odrzucił w moją stronę.
                -No nie! W końcu to będzie tylko chłopski wieczór. –po chwili milczenia powiedział:
                -Obiecujesz?-spytał z niedowierzaniem.
                -Obiecuję.
                Nooo to już się nie wycofam. Musze jednak chyba trochę ograniczyć tą przyjaźń z Ter. Choć uwierzcie mi, że nie chcę.  
***
                -I mówisz, że dostałaś ją od swoich rodziców?-spytałem gładząc grzbiet i przyglądając się złotym literom na okładce.
                -A oni od Vit. Jeśli ją otworzysz to zobaczysz jej pismo.-uśmiechnęła się. Wyjęła księgę z mych rąk i odstawiła ją na najbliższa ławkę. Zeskoczyłem z mojej ławki i podszedłem  do niej.  Teria otworzyła księgę na stronie tytułowej. Na środku pojawił się znak, który przypominał (jak dla mnie) połączone dwie litery V. A nad i pod znakiem taka dedykacja napisana bardzo starannym i jakby starodawnym pismem. Jakby ze średniowiecza.

         Dla moich ukochanych przyjaciół. Nigdy o was nie zapomnę.
                                                                                     Wasza Vita.

                -W środku znajdziesz o niej więcej informacji. Ja wszystko znam na pamięć, więc wiesz… tylko dbaj o nią dobrze?
                -Oczywiście, kiedy mam ci ją oddać?
                -Jak na razie nawet się o to nie pytaj. W najbliższym czasie jest w twoich rękach.-odpadła po czym przekartkowała mi kilka stron. Później złoty atrament pojawiał się tylko przy nazwach istot o których wcześniej nigdy nie słyszałem. Coś czuję, że zapowiada się na prawdę długie czytanie.

                Zadzwonił dzwonek i wszyscy weszli do klasy. Teria niezauważalnie zapakowała Księgę do mojego plecaka.

środa, 15 października 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz III (koniec Chaptera 2)

-Mów.- powiedziałem idąc po parku z Ter. Jesień już daje o sobie znaki bo wszędzie jest pełno liści.
-No więc tak. Zaczęło się od tego, że moi rodzice poznali pewną osobę kiedy byli w naszym wieku.  Po bardzo krótkim czasie stali się najlepszymi przyjaciółmi.
-Mówisz o tej całej Vit?- przerwałem jej.
-Tak. Vita poznała moją mamę i tatę kiedy uratowała im życie. Przed Bezcielesnymi, rzecz jasna.  
-No dobra, a ci Bezcieleśni to…?
-Istoty odżywiające się czasem. Sekundami, minutami z życia ludzi. Ale głównie to najbardziej uwielbiają krew tej, która potrafi nad czasem zapanować.-powiedziała kopiąc liście, które stanęły jej na drodze.
-Chwila. Czyli ktoś to potrafi?-spytałem coraz bardziej wysilając się, aby coś zrozumieć.
-Yhm. Vita. Panuje nad czasem. I… Prawie nad wszystkim. Znaczy, nad żywiołami, roślinami, ale jeszcze się uczy. –cały czas patrzy w ziemię.
-Z tego co usłyszałem to wiem, ze jest twoim wzorem do naśladowania czyż nie?-uśmiechnąłem się do niej i to ją ożywiło.
-Oh tak! Pamiętam jak moja mam dała mi książę z wszystkimi informacjami o potworach i oczywiście o Vicie. Jak chcesz to ci ją pożyczę! Na pewno pomoże ci to wszystko zrozumieć. Ja niestety muszę już iść mama zaraz do mnie zadzwoni bo widzę, że się martwi. Do zobaczenia jutro! A książkę ci oczywiście przyniosę, tylko dobrze ją schowaj.
I odeszła w stronę domu. Hmm ciekawe ile rzeczy jeszcze nie wiedziałem o moim świecie.




PS: Wiem, że dodaję tego w małych ilościach, ale po prostu tak mi wygodniej, a wam pewnie jest w ten sposób lepiej czytać. Postaram się jednak zrezygnować z części i dodawać po prostu cały Chapter :P


„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz II

Idę i słucham jak wiatr tańczy pośród jeszcze zielonych liści. Glorietka na środku placu wygląda naprawdę nędznie. Ma ponad 150 lat i jeszcze się trzyma.
                No dobra. Siadam na ławce w naszym umówionym miejscu. Jeszcze przez chwilę rozglądam się dokoła, patrzę na roześmiane dzieci które bawią się w środku glorietki. Chyba odgrywają Romea i Julię.
Skup się teraz. Opieram łokcie na kolanach i próbuję się uspokoić. Masuję skronie i oddycham miarowo. Zazwyczaj to lekko łagodzi ukłucia.
I widzę. To scena przy glorietce. Jestem ja, Ter, Manson i Gerard.
Ter ma na sobie białą sukienkę i tańczy pośród wiatru.  Manson rozmawia z Gerardem. Ale coś jest nie tak. Coś czarnego minęło moich przyjaciół i przymknęło do mnie.
-Witaj… Jak miło jest widzieć Proroka z tak bliska…-powiedziało do mnie stworzenie przypominające z wyglądu jaszczurkę. Tyle, że to stworzenie było czarne i wielkości dorosłego człowieka. Patrzyło na mnie swoimi czarnymi jak noc oczami. I nagle kolory się zmieniły. Wszystko stało się białe a ja byłem w środku jakiegoś pokoju(?). Po prostu wszędzie otaczała mnie biel. Rozglądnąłem się dokoła aż w końcu spytałem:
-Jakiego Proroka?- mój głos odbił się echem od niewidocznych ścian.
-Ohh to ty nic nie wiesz? Nie zainteresowało cię to, że nikt inny nie widzi tego co ty?-syczało jak wąż i zaczęło mnie okrążać.
-Odejdź od niego.- powiedział jakiś głos. Znajomy. To była Ter! Ale jak to…?!
-O! A cóż to za miła niespodzianka! Jako ofiary mam już dwójkę Proroków! Ohh to takie…miłe z twojej strony, że sama do mnie przyszłaś. – wielka jaszczurka pozwoliła jej stanąć obok mnie. Przyglądałem się temu w zdumieniu.
-Czego chcesz? I kim są ci Prorocy o których mówisz?-spytałem żeby cokolwiek zrozumieć.
-Ja czego chcę?! Pragnę bardzo wielu rzeczy… Na przykład mojej ulubienicy, a twojego autorytetu i wzoru do naśladowania Terio. Ohh chyba wiesz o czym mówię nie prawdaż?-Ter spuściła głowę, a ja próbowałem dostać odpowiedź na moje drugie pytanie.
-A Prorocy? Kim oni są?
-Kimś bardzo ważnym. Osobami, których muszę zdobyć jak najwięcej, aby ziścił się mój plan.
-Jaki to plan?-spytała Teria.
Stworzenie spojrzało na nią.
-Moi bracia są bardzo głodni. Potrzebują krwi córki czasu. Jedynej istoty, która potrafi zawłaszczyć sobie ludzki sekundy.  My Bezcieleśni pragniemy tego ponad miarę! Jesteśmy głodni, spragnieni, a tylko ona może nas nakarmić i napoić. Ta krew…mmm, taka pyszna! Nie kosztowaliśmy jej już od tylu lat…-podkreślał emocje w każdym słowie. Gdy mówił o smutku, wydawało się, że zaraz ma się rozpłakać, a gdy mówił o szczęściu emanował szaleńczością.
-Nigdy jej nie dostaniesz! Ona na to nie pozwoli! Nikt na to nie pozwoli! Przecież Vit ma strażnika!-wrzeszczała Ter, ale ostatnie zdanie wypowiedziała z powątpiewaniem.
-Tak uważasz? Przecież sama nie jesteś tego do końca pewna…-stworzenie zwróciło na mnie wzrok.
-Kim ty właściwie jesteś?- spytałem.
-Jestem Bezcielesnym. Mówi ci to coś?- jego czarna, błyszcząca skóra śmignęła mi przez oczami. Dopiero później zebrałem o nich więcej informacji, ale już wtedy wiedziałem, że poruszają się z nadludzką szybkością.
-Nie za bardzo.-odparłem.
Nagle wszystko zniknęło. Znów byłem w parku a obok siedział Ter, w takiej samej pozycji co ja. Łokcie na kolanach i głowa schowana w dłoniach.  Podniosła ją i gdy zobaczyła, że na nią patrzę powiedziała:
-A co? Myślałeś, że tylko ty na to wpadłeś? Że wtedy mnie boli? Hm?
-Zaraz, o czym ty mówisz?-podejrzewam, ale powiedz, że to nie jest prawda.

-O tym, że mamy ten sam dar widzenia przyszłości. –odpowiedziała, a ja już zrozumiałem dlaczego tak dobrze się dogadywaliśmy.

sobota, 11 października 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 2 cz I

10 października 2014 r.
                Później wszystko po prostu stanęło do góry nogami. Teraz miałem przyjaciółkę, i to tak inną ode mnie, że nigdy bym nawet nie pomyślał, że ta przyjaźń jest możliwa. 
Od naszego pierwszego spotkania minął już ponad tydzień.  Od tamtej pory rozmawialiśmy dosłownie codziennie. I nawet raz z nią siedziałem, bo Manson musiał jechać z rodzicami do Krakowa  odwiedzić rodzinę.
Dzisiaj jest sobota i postanowiliśmy, że razem pójdziemy się przejść do parku. Oczywiście wszyscy w klasie się o tym dowiedzieli. Nie mam pojęcia jakim sposobem! Ale to nie jest ważne. Jak na razie interesuje mnie to, że się z nią spotkam. Sam na sam w parku. Nooo będzie ciekawie. Wspominałem już, że wcześniej nie zaprosiłem żadnej dziewczyny na „randkę” w parku?  Choć tak na prawdę to ona podała mi ten pomysł.
Teria idzie ze mną korytarzem do szatni. Ona ma jeszcze kółko z historii. Nie wiem po co ona na nie chodzi. Interesują ją dokonania trupów? Ok, nie ma problemu. Wolałbym żeby jednak nie zostawała kolejnej godziny w szkole tylko towarzyszyła mi w tym głupim parku. Dlaczego musi zostawać?!
Doszliśmy do mojej szafki. Teria wyciąga ze swojego plecaka klucz do mojej wspólnej szafki z Mansonem. Tak, dałem go jej. Zazwyczaj kończymy o różnych godzinach (dlaczego ona musi chodzić aż na tyle kółek?!) a pożycza mi książki, które odbiera z mojej szafki po lekcjach. Po za tym ja mam klucz do JEJ szafki. Taka cudna wymiana. Ter wykorzystuje też mój kluczyk w inny sposób niż odbieranie książek. Zazwyczaj zostawia mi w nich drobne upominki takie jak np.: wiadomości przyczepione do czekoladowych babeczek.

Czekaj na mnie pod szkołą to porozmawiamy na przystanku  =)
Twoja Ter xoxo
I czekam godzinę na schodach przed szkołą żeby tylko jeszcze chwilę z nią porozmawiać.

Teria otwiera mi szafkę z ponurą miną.
-Co jest?-pytam przyglądając się jej.
Nagle niespodziewanie rozpłakała się. Po prostu stoi i płacze.
-Ej Ter, mów co ci jest? Może ci w czymś pomóc?-OK, dopadła mnie panika. Dlaczego ona musi płakać?! Nie wiem jak ja mam postąpić! Mam ją pocieszyć? Poklepać po ramieniu czy…przytulić?
-Nie musisz mi w niczym pomagać, tylko…- mówiła przez łzy. Poszukałem w kieszeniach chusteczek, ale jaki normalny chłopak nosi w kieszeniach chusteczki?! Na szczęście mam chyba kilka w plecaku. Ostatnio byłem przeziębiony. I po poszukiwaniach znalazłem. Podałem jej chusteczkę i czekałem aż powie dlaczego płacze.
-Tylko…?-zachęciłem ją uśmiechem. Tak, odkąd ją poznałem to się uśmiecham! Nowość.
-Chodzi o moich rodziców.- powiedziała po dłuższej chwili.
-Coś im się stało?-co mają wspólnego do płaczu jej rodzice? Ma w domu kłopoty?
-I nic tyle, że… oni zabraniają mi z tobą rozmawiać. –powiedziała i za wszelką cenę starała się zachować spokój.
-Dlaczego? Przecież rozmawiamy tylko w szkole, nigdzie jeszcze nie byliśmy. Nie mogli nas widzieć. I… no dobra może nie wyglądam idealnie, ale wiesz, że nie zrobię ci żadnej krzywdy.
-Wiem o tym! Ufam ci przecież! Ja sama nie mam pojęcia jak się o tobie dowiedzieli, ale… ja dalej chcę się z tobą przyjaźnić. -teraz to rozpłakała się na amen.
No dobra. Powiedziałem sobie. Raz się żyje. I przytuliłem ją.
Płakała dalej, ale schowała się w moich ramionach i czułem, że trzymam teraz mój cały świat. Jej włosy pachniały jak kwiaty i delikatnie głaskały mnie po twarzy.  Gdy już trochę się uspokoiła wyszeptałem jej do ucha:
-Ter, nie ważne co myślą  twoi rodzice. Ja też dalej chce się z tobą przyjaźnić i nie obchodzi mnie to czy im się to podoba czy nie.
Podniosła głowę i popatrzyła mi w oczy. Ona sama miała je zielone. Nagle ku mojemu zdziwieniu przysuwała się coraz bliżej. CZY ONA CHCE MNIE WŁAŚNIE POCAŁOWAĆ?! Także zacząłem się przybliżać. Czułem już jej oddech na policzku gdy nagle…
CAŁY CZAR PRYSŁ BO ZADZWONIŁ DZWONEK!!! CZY WY TO ROZUMIECIE???!!!
                Dlaczego musieli go wymyślić??? Ter odsunęła się od mnie (czy ja dobrze zobaczyłem, że się zaczerwieniła?) i zakłopotana powiedziała:
                - To ja już lepiej pójdę bo nie chcę się spóźnić… -to wyglądało troszkę zabawnie. Kiedy się odwróciła to weszła jej w drogę metalowa szafka. Roześmiała się i poszła dalej ale później tak czy inaczej uderzyła o framugę drzwi prowadzących na korytarz.
                -To widzimy się w parku po lekcjach!-zawołałem za nią. Kiedy już poszła kopnąłem swoją szafkę. Dlaczego po prostu nie pocałowałem jej kiedy miałem okazję?!  A no tak zapomniałem ostatnio mam problem.

                Nic nie widzę. Nic, kompletnie nic! A to niepokojące. Żadnych wizji przez ponad tydzień! Zazwyczaj nawet jednego dnia miałem ich po 10! Odkąd Ter jest w tej szkole… Ej, chwila. Czy to możliwe, że Teria ma z tym coś wspólnego? Oby nie. Spróbuję coś zobaczyć w parku dopóki ma to durne kółko…

czwartek, 9 października 2014

„Sny o zagładzie" Chapter 1 cz II

I wysłał mi nie dokończone zdanie. Się nie dziwię. Czasami jak nie chce mu się pisać to wysyła mi wiadomość, której połowa gdzieś magicznie zniknęła. Ale za dużo kropek. Chyba przytrzymywał palec za długo na klawiszu.  Spojrzałem w jego stronę. Oczy miał wytrzeszczone a usta otwarte. Tyle, że nie wpatrywał się tak we mnie, ale w stronę drzwi.
Kiedy tam spojrzałem na pewno wyglądałem tak samo jak on. No, tyle, że ja tylko wytrzeszczyłem oczy o wiele bardziej.  W drzwiach stała dziewczyna o blond włosach z warkoczem na bok. Sięgał jej mnie więcej do pasa. Grzywka była obcięta dość amatorsko, ale nawet nie było tego widać. Twarz. Jej twarz była najładniejszą jaką dotąd widziałem. A na prawdę było ich wiele. Wyglądała jak anioł, jeśli można to tak opisać. Ubrana była na prawdę nie ziemsko.  W przeciwieństwie do mnie miała na sobie białą spódniczkę ponad kolano, biało-różowe trampki, jasno niebieską bluzkę z krótkim rękawem i na to wszystko szarą bejsbolówkę z literą A. Bluza wyglądała na bardzo używaną.  Ona była cała kolorowa. Jaśniała szczęściem. Miała także czarny plecak w białe gwiazdki przewieszony przez ramię. Wyglądała po prostu niesamowicie.
-No dobrze. Kochani, to jest yyy…-czy pani Dubiel właśnie straciła zasób słów? Jeśli tak, to wiem jak się czuje.-wasza nowa koleżanka. Zapoznacie się bliżej na przerwie. Niestety, skarbie musimy dokończyć lekcję, ale zdążysz się jeszcze przedstawić więc nie martw się. Mamy tylko jedną wolną ławkę. Jej właścicielki są jeszcze na wakacjach więc do ich powrotu porostu będziesz siedzieć na tych miejscach.
Nowa posłuchała jej i przeszła przez kilka rzędy ławek, aż dotarła do tej, która kiedyś należała do Natalii i Sandry.  Obok mnie. Kiedy szła spoglądała na wszystkich po kolei i uśmiechała się. Gdy jej wzrok spotkał moje spojrzenie, poczułem się jakby uderzyła we mnie błyskawica.  Zielone, tak na pewno były zielone. Ale i tak już wiedziałem, że teraz na pewno będę musiał chronić ją przed Mansonem. Nowa uśmiechnęła się do mnie o wiele szerzej niż do innych. Zdjęła plecak, usiadła i wyciągnęła książki do polskiego.  Wyprostowała się i rozglądnęła dookoła. Wszyscy się na nią gapili. Gdy tylko się zorientowała oblała się rumieńcem. Chciałem na nich wrzasnąć żeby przestali bo tylko ja mogę się w nią wpatrywać. Moje marzenia przerwała pani Dubiel.
-Więc przejdźmy do lekcji.
Po skończeniu omawiania rzeczownika zaczęliśmy się pakować.  Do dzwonka została minuta. Pani pozostawiła nam minutę na poznanie się z Nową. Ku mojemu zdziwieniu podeszła do mnie.
-Cześć. Wybacz, że ci przeszkadzam, ale widzę, że jesteś dobry z języka polskiego. Czy mógłbyś poświęcić mi kilka minut na przerwie i wytłumaczyć co to są aforyzmy?- spytała. Jej głos brzmiał jeszcze delikatniej niż mogłoby się wydawać.
-Jasne, że nie przeszkadzasz.  Ale dlaczego akurat aforyzmy cię interesują?- JAK JA TO ZROBIŁEM?! ZABRZMIAŁEM PO PROSTU JAK CZŁOWIEK!!! Choć tak na prawdę w środku się we mnie buzowało.  Czułem, że nie musze się przy niej krępować. To coś takiego jakbyś wiedział jak zareaguje ta druga osoba na to co powiesz.
-A nie można już się dowiedzieć?-odpowiedział pytaniem na pytanie, śmiejąc się. Naprawdę nie był to śmiech, który można uznać za drwiny itp. To był po prostu śmiech przyjaciela. Oczywiście odwzajemniłem uśmiech, i to mój pierwszy uśmiech odkąd tylko pamiętam.
-Można. Oczywiście, ale dziwię się, że akurat te nudne cytaty tak cię zaintrygowały. Lepsze są wiersze lub poezja. No przynajmniej dla dziewczyny.- założyłem plecak na ramię akurat, gdy zadzwonił dzwonek. Nowa wyglądała trochę na urażoną, ale i tak przyjaźnie się do mnie odnosiła.
-A co? Dziewczyna nie może interesować się czymś innym niż Romeem i Julią?- razem wyszliśmy z klasy i wędrowaliśmy korytarzem.
-Tego nie powiedziałem.- powiedziałem spoglądając na nią od tyłu gdy schodziliśmy po schodach. Szła przede mną. W podskokach. Dosłownie. Z każdego stopnia zeskakiwała jakby wciąż jeszcze miała pięć lat.
-Ale to tak zabrzmiało. Więc… co to aforyzmy?-spytała ponownie, odwracając się do mnie. I znowu patrzyłem jej w oczy. I zawiesiliśmy się. To jakby czas się zatrzymał. Ona wpatrywała się we mnie, a ja w nią.
-Złote myśli. Tak mnie więcej.-odparłem po chwili ciszy. Nowa, spojrzała na ziemię i uśmiechnęła się pod nosem.
-To do niej podobne-mruknęła dalej się uśmiechając.- No choć. Nie chcę się przez ciebie spóźnić na moją drugą lekcję w tej szkole!- złapała mnie za rękę i zbiegła po schodach. Starłem się nie ściskać jej dłoni zbyt mocno, ale też nie chciałem trzymać jej za lekko bo pomyślałaby sobie, że chcę ją puścić. Nie chciałem.
Zeszliśmy na dół, a kiedy odłożyliśmy plecaki, nie dała mi nawet chwili na wypowiedzenie „Dzień dobry” naszej pani od matematyki z którą mieliśmy mieć teraz lekcje. Od razu pociągnęła mnie na najniższe piętro. Kiedy usiedliśmy oboje dyszeliśmy. Ona na prawdę szybko biega.
 -Tak w ogóle to nawet nie znam twojego imienia.-powiedziała, gdy oddechy nam się unormowały.
-Dziewczyny mają pierwszeństwo.-odparłem.
 -Jak chcesz. Jest mi niezmiernie miło pana poznać. Mam na imię Teria Larosa, a pan?
-Teria? –spytałem zeskoczony. No tak, niezwykłe imię, dla niezwykłej dziewczyny.
-Owszem. Imię pochodzące z Zapomnianych Lądów.-powiedziała z dumą.
-Żeglujesz?-zapytałem zaintrygowany jej słowami. To było bardzo ciekawe. Jeszcze nigdy nie słyszałem o Zapomnianych Lądach.
-Ja?! Jasne, że nie! Jeszcze nigdy nie byłam na żadnym statku….- powiedziała z żalem.
-Skoro tu teraz mieszkasz, to masz marne szanse, że pożeglujesz. Mamy do morza bardzo daleko. To na drugim krańcu Polski.
-Przecież uczyłam się geografii! Wiem, że to daleko, ale pamiętaj, że wszystko jest możliwe jeśli się tego pragnie, a twoje marzenia są szczere.
-Kogo to aforyzm?-spytałem.
-Osoby, którą bardzo chciałabym spotkać. I kiedyś ją zobaczę. Ale nie powiedziałeś mi jak ty masz na imię!-przypomniała mi.

-Miło mi panią poznać, Eryk Aniel. 

„Sny o zagładzie" Chapter 1. cz I

Tydzień 1.
2 października 2014 r.
                Chłodne powietrze musnęło moją twarz, gdy tylko wyszedłem na dwór.  Było tylko 12 stopni, ale mimo wszystko ubrałem bluzkę z krótkim rękawem i cienką bejsbolówkę.  Standardowo wszystko było czarne. Bluzka, bluza, buty, spodnie, oczy i włosy. To dziwne dla normalnego człowieka, lub dla takiego, który po prostu interesuje się genami z racji tego, że żadne z moich rodziców nie ma czarnych oczu. Za to moja mam posiada ten sam kolor włosów.
                Szkoła zaczęła się cztery tygodnie temu. Proste. Ale już jutro dostanę pierwszą piątkę. Jeszcze lepiej. Pomimo pozorów jakie stwarzam to tak naprawdę jestem dobrym i uważnym uczniem. Można nawet powiedzieć, że kujonem, choć zapewne na takiego nie wyglądam.
                Pierwszy krok i już czuję, że chce wracać. Nie mam ochoty siedzieć w szkole całe siedem godzin. Na szczęście nie spędzę ich sam. Manson ma czekać na mnie na przystanku. Tak, wiem. Manson. Imię dość nie spotykane w Polsce. Tyle, że to jego ksywka. Tak  naprawdę ma na imię Marek, a skoro nie lubi tego imienia to nazywamy go po prostu Manson. Ja lubię swoje imię. Nie wiem dlaczego, ale podoba mi się. Jak nie wiele rzeczy na tym świecie.
                Przechodzę koło klatek, aż dotrę do skrzyżowania.  Później skręcam w prawo  i idę chodnikiem dobrą minutę. Kolejne skrzyżowanie i idę dalej.  Nie mam daleko do przystanku. Dla normalnego. Dla mnie to katorga, bo za każdym razem, gdy widzę znajomą starszą twarz muszę powiedzieć miłe, uprzejme i pełne uśmiech: „Dzień dobry!”.    
                Zostało jeszcze około 15 minut do autobusu, więc czekam. Zawsze przychodzę tak wcześnie. Nie lubię przedłużać sobie patrzenia jeszcze śpiący dom, bo będę chciał zostać, a nie mogę.
                Manson idzie tym swoim pewnym krokiem. Mija dziewczyny, które chichotają na jego widok, a on dodatkowo nakręca je tym, że do nich mruga. Podchodzi i siada obok mnie na ławce.
                Manson wygląd mniej więcej jak te wymarzone ideały nastolatek. Blond włosy, niebieskie oczy, piłkarz i zawsze modnie ubrany. Ma na sobie jasno brązowe spodnie i szarą bluzkę z długim rękawem. Mówiłem, ze to wasz ideał, dziewczyny. Ja mam to gdzieś, ważne że się dogadujemy.
                -Nooo… Mamy czwartek. Co przewidujesz na dziś?- pyta z uśmiechem spoglądając na mnie z ukosa.
                -Nie wiem jak ty, ale ja zostaje w domu. Chyba, że znajdzie się dla mnie samolot do Ameryki w mniej niż…-wyjąłem telefon z kieszeni spodni i sprawdziłem godzinę- …pięć minut.
                -Taaa. Chciałbyś. To co idziemy dzisiaj razem do kina na ten nowy horror? – zapytał… z nadzieją Mason. Tak szczerze to nie chce dziś nigdzie iść. Wolę zostać w domu i pomóc mamie w domowych obowiązkach. Wiem, że to brzmi „lamersko” ale wiele dla mnie poświeciła. Na przykład studia.
                -Nie chcę. Weź ze sobą jakąś ślicznotkę, oddam jej bilet.-odpowiedziałem.
Manson popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem, którym się od niego od razu zaraziłem.
                -Coś humor, dziś ci raczej nie sprzyja, chyba że źle widzę.-powiedział mój przyjaciel wciąż jeszcze roześmiany.
                -Weź mnie nawet nie wpieniaj, dobra?-odpowiedziałem szorstko.
                -Jasne, tylko wstawaj, bo zostaniesz tu i będę musiał znowu okłamać naszą wychowawczynię, że źle się czujesz.- pewnie, że już się tak zdarzało. Nawet kilka razy w miesiącu. Tak naprawdę to jeszcze nigdy nie opuściłem zajęć ze względu na to, że źle się czułem. Chciałem przez chwile pobyć sam ze swoimi problemami, ale tak naprawdę to miałem wtedy wizje, a gdyby Manson widział, że rysuję jak sam idzie do kina to zaczęły by się jakieś podejrzenia. A, no tak. Zapomniałem wspomnieć, że Manson nic nie wie o moim przekleństwie. Taka kolej rzeczy. Ktoś przed kimś coś ukrywa, później ten drugi się dowiaduje, zaczyna się kłótnia, kontakty zerwane, przyjaźni nie ma.
                Zaraz po słowach Mansona, z za rogu ukazał się nam nasz środek transportu do szkoły. Czerwono-żółty autobus z elektronicznym napisem na przedniej szybie „Jasło-Rynek”. Wsiadamy tylnym wejściem i ostatni raz przed zatrzaśnięciem drzwi raczymy się świeżym powietrzem. Ludzi jest tyle, że czasem zastanawiam się ile ten autobus może ważyć. Na małej naklejce obok fotela kierowcy napisane jest, że pojazd bez ładunku ludzi wazy 5000 kg. A teraz policzmy, że mniej więcej każdy z nas- około 40 osób (bo tyle na oko nas teraz w jest)- waży około 50 kg. To średnia arytmetyczna. Są też na pokładzie o wiele grubsze osoby.  40 razy 50 to 200 kg. Czyli autobus wazy około 5200 kg. To taka mała rozgrzewka przed sprawdzianem z matematyki, który mam dzisiaj. Oczywiście, teraz przerabiamy coś zupełnie innego, ale przypomnienie sobie rzeczy całkiem nie potrzebnych w przyszłym życiu jest baaardzo pożyteczne.
                Jedziemy mijając miejskie krajobrazy, których szczerze nienawidzę. Wszędzie jest tylko beton, cegła, dymy z fabryk i może czasem jakieś ładne drzewko. Tyle.

                Wysiadam z autobusu jako pierwszy. I tak naprawdę nie wysiadam tylko WYBIEGAM z autobusu, gdy tylko drzwi się otwierają. Manson jak zwykle uważa to za strasznie zabawne, w co ja też nie wątpię, gdyby patrzeć na mnie z jego perspektywy. 
                Przechodzimy przez kilka przejść dyskutując o najróżniejszych chłopskich sprawach. Taka kolej rzeczy. I co zrobisz? Nic nie zrobisz. Moje motto życiowe.
                Jesteśmy już pod klasą chemiczną. Rzucam plecak w swoje ulubione miejsce i czekam na dzwonek, który przyśpieszy tą codzienną katorgę życia szkolnego. Moja klasa składa się z 27 osób. Mamy 20 dziewczyn. Reszta to my- chłopcy. Dla normalnych chłopaków, to byłby raj. Serio ci mówię, zamień się ze mną! Moje życie jest świetne po prostu! Mimo tego wszystkiego i tak moim jedynym przyjacielem jest Manson. I może jeszcze Gerard. Oni dwaj jako jedyni się ze mną jako tako dogadują.
                Gerard wskazuje na coś w korytarzu i zerka na mnie przelotnie. Proste. Mam się tam popatrzeć. Zwracam wzrok w tamtą stronę. Okazuje się, że u szczytu schodów stoi moja wychowawczyni- Pani Dubiel. Wskazuje na mnie palcem-ohhh jaką ja miałem straszną ochotę powiedzieć jej, że nie wytyka się ludzi palcami- i gestem przywołuje do siebie. Jest ona moją wychowawczynią od niecałych dwóch lat. Aha, i jest polonistką. Jak nieskładnie ułożę zdanie, to mnie poprawia, a uwierzcie mi, że po pewnym czasie człowieka to nieźle wnerwia.
                Podnoszę się z ziemi, i kroczę do niej powolnym krokiem. Pewnie znowu chce, żebym pojechał na jakiś durnowaty konkurs z języka polskiego.  A, no tak. Nie wspomniałem, że jestem naprawdę dobry z języka polskiego. W zeszłym roku miałem szóstkę na koniec! I szczerze to na prawdę pomogło mi na świadectwie.
                Gdy byłem już zaledwie dwa kroki od niej, odwróciła się i podążyła do klasy 66 w której zazwyczaj mieliśmy z nią lekcje. Wiedziałem. Chce żebym pojechał z nią na konkurs. Gorzej być nie może.
                Kiedy jesteśmy już w klasie, Pani Dubiel zamyka drzwi i powoli siada w sowim fotelu przy biurku. Wpatruje się chwile we mnie po czym mówi:
                -Eryku, wybacz jeśli ci przeszkodziłam, ale mam do ciebie pewna sprawę.- ma spokojny, kojący głos. Jak matka, która mówi dziecku, że skaleczenie nie długo się zagoi, a jutro już nie będzie boleć. Choć tak naprawdę słychać wyraźnie, że z jakiegoś powodu się denerwuje.
                -Tak ,przyniosę na jutro zgodę od mamy, że może mnie pani zawieźć na kolejny konkurs.- mówię, tak naprawdę zgadując co ma na myśli. Ku mojemu zdziwieniu śmieje się i kręci głową.
                -Nie, nie o to chodzi, Eryku.-nagle poważnieje-  Zawołałam cię, ze względu na to iż będziemy mieć w klasie nową uczennicę.
                Zamurowało mnie. Nowa uczennica? Lepszej szkoły nie znalazła? Lepszego miasta? Kraju? Czegokolwiek lepszego od tej dziury?!
                -Nowa? W naszej klasie? Ale przecież to trochę późno na zapisy. Nie była nawet na początku roku szkolnego!-na pewno słychać było moje zdziwienie? Jeśli tak, to jesteśmy na dobrej drodze. Pani Dubiel zmarszczyła brwi patrząc na mnie jakbyśmy się widzieli pierwszy raz w życiu i powiedziałbym jej, że uczy mnie już 2 rok.
                -Posłuchaj mnie, proszę. Chodzi głównie o to, że przyjaźnisz się z Markiem. A wiadomo jaki on jest. Żadnej dziewczynie nie odpuści chodzenia ze sobą. Ta „nowa” jak ją już zdążyłeś nazwać, ma dość…specyficzny charakter.  Jej rodzice nie pozwolą na to aby umawiała się z takim chłopakiem. Są bardzo ostrożni w stosunku do niej, ponieważ jest jedynaczką. I właśnie z powodu Marka cię tutaj wezwałam. Proszę cię, pilnuj, aby twój przyjaciel nie zaczynał jej zaczepiać. Miałam okazję już ją poznać. To bardzo sympatyczna i pełna życia dziewczyna.
                -Nie jestem pewny. Ale wolę jednak odmówić. Nie będę śledzić Mansona tylko dlatego, ze rodzice jakiejś nowej uczennicy chcą żeby trzymał się od niej z daleka.
                -Ależ to nie oni o to proszą tylko ja! Oczywiście oni są takiego samego zdania.-odpowiedziała. Po czym poinformowała mnie,  że musi jeszcze iść coś załatwić. Otworzyła drzwi, ale gdy miałem już wychodzić załapała mnie za ramię i powiedziała.
                -A tak przy okazji to zobaczysz ją na języku polskim.  I zostanie aż do końca dnia, więc proszę…bądź dla niej miły.-powiedział po czym odeszła, a ja wróciłem pod moją salę akurat kiedy zadzwonił dzwonek. Zaczynała się chemia.

                Po chemii miała się zacząć lekcja polskiego. Zaciągnąłem Mansona i Gerarda na spacer po szkole. Tak naprawdę to chciałem wypatrywać tej nowej. Do dzwonka zostało 3 minuty, ale nigdzie nie było po niej śladu. Jak dotąd nie miałem żadnej wizji, a to nigdy się  nie zdarzało. Powinienem już od dwóch godzin wiedzieć jak wygląda.

                Po dzwonku na lekcje dalej nic nie widziałem. Gdyby chociaż widział jak wygląda to może wtedy bym wiedział czy muszę ją „chronić” od Mansona czy po prostu traktować jak nową uczennice.
                Pani Dubiel opowiada coś o rzeczownikach i przymiotnikach, a że ja pisałem z tego oczywiście konkurs to nie muszę jej słuchać wiec wyciągnąłem telefon i pisałem z Gerardem, który siedział na drugim końcu sali.
                Gerard: Co kujonku? Nie masz innego zajęcia jak przeszkadzanie mi w lekcji? :P
                Ja: Sam zacząłeś więc piszę. Ej co robisz jutro? Może wpadniesz do mnie? Musze odpisać sobie lekcje na których mnie nie było.
                Gerard: Bo uciekłeś.
                Spojrzałem w jego stronę. Mówił do mnie bezgłośnie poruszając ustami słowo „Kłamca”.
                Ja: Taaa, jasne. Nie wytykaj mi tylko po prostu przyjdź jutro i daj mi zeszyty.
                Gerard: Co to za nowa uczennica?
                Ja: Skąd o niej wiesz?
                Gerard: Dubiel właśnie o niej ćwierka.
                Oderwałem wzrok od telefonu i faktycznie. Pani Dubiel właśnie opowiada klasie, że będziemy mieć nową „przyjaciółkę”.

                Gerard: Eeee, a ładna chociaż? Widziałe………...